Japońska toaleta to trochę inny świat. Dziwi, zaskakuje, czasem wywołuje uśmiech, czasem wkurza. Ale najważniejsze, że jest.
A jest niemal wszędzie. I to jest w Japonii piękne. Toalety publiczne są co kilka kroków. W każdym sklepie kombini, przy świątyni, na stacji, w restauracji itd. Zawsze czyste i bezpłatne.
Każdy, kto się trochę Japonią interesuje coś o tamtejszych toaletach słyszał. Ale… zawsze jest jakieś ale.
Zaczniemy od toalety w naszym mieszkaniu w Osace. Wynajęliśmy je na 4 dni, więc nie do końca jest nasze. I nie do końca toaleta jest w mieszkaniu, które ma powierzchnię 4,5 maty tatami. Czyli ok 7,2m2. Mata ma bowiem wymiary 180cm x 90cm. Jest tam jeszcze przedsionek, czyli genkan, gdzie zostawia się buty. Jest lodówka, kuchenka, zlew, telewizor, stolik, klimatyzator, piecyk, sporo tego, więc na kibelek już miejsca nie ma. Jest łazienka jedna wspólna na całe piętro, czyli 6 takich mieszkanek jak nasze. Przy wejściu są kapcie łazienkowe. Zdejmujemy swoje, pokojowe i zakładamy łazienkowe. Dopiero możemy iść dalej. Japończycy są tak przywiązani do zakładania łazienkowych kapci, że są one nawet w łazienkach z samą toaletą, w której jest tak mało przestrzeni, że ledwie da się obrócić przodem do drzwi, jeśli wcześniej się je zamknie. Umywalka może być zintegrowana z dolnopłukiem, więc po wszystkim myjemy ręce nad kibelkiem.
W naszej łazience jest długa betonowa „rynna” pełniąca funkcję umywalki, jak w koszarach. Trzy krany, ale tylko z zimną wodą. Jest tu pralka i otwierane drzwi na zewnątrz budynku. Za tymi drzwiami przestrzeń na wieszanie prania. Sznurek jest na bloczku, żeby go przesuwać na boki, bo przestrzeń jest mocno ograniczona. Na boki aż do końca budynku, czyli ok 3m w każdą stronę, ale do przodu tylko 30-40cm. Dalej jest dom sąsiadów. Natomiast w samej łazience są jeszcze 3 kabiny. Z pisuarem, toaletą i prysznicem. Skupmy się na toalecie. Wygląda jak trochę dłuższy pisuar, który ktoś zamontował na podłodze. Tzw. przez nas „dziura w ziemi”. A popularnie toaleta kucana. Podobno (Amerykanie tak twierdzą, bo badali to latami) znacznie zdrowsza i bardziej higieniczna w użyciu niż tron. Przy tego typu toalecie często są inne kafelki na podłodze, w miejscu gdzie należy ustawić stopy. Bo pozycja ma znaczenie, zwłaszcza jak się nie ma doświadczenia. Choć mnie się nie zdążyło, to czytałem, że można nie trafić do toalety, a co gorsza, można trafić we własne spodnie. Lepiej więc postawić nogi tam, gdzie ktoś to zaprojektował.
Nasza toaleta jest wyposażona w plastikową nakładkę, pełniącą funkcję zwykłego sedesu. Stawia się toto nad dziurą, i siada jak w domu. Tylko woda przez to nie przepłynie, więc jak pobrudzimy, to problem. Ale prawda jest taka, że wygodniej jest bez tego wynalazku, bo kabina jest tak mała, że ledwie można się w niej obrócić.
W innych miejscach gdzie się zatrzymywaliśmy na nocleg były już toalety bardziej „normalne”. Najprostsza była dokładnie taka sama jak w polskim domu. Różnica polegała na tym, że deskę dało się podłączyć do prądu, a wtedy się nagrzewała. Ponieważ w domu nie było ogrzewania, to ciepła deska okazała się prawdziwą przyjemnością.
W jednym hotelu było jeszcze przyjemniej, bo mięliśmy prawdziwy japoński washlet, choć nie miał zbyt wiele funkcji, to jednak podmywał.
Ale najlepszy washlet widziałem w supermarkecie na Osakikamijimie. Za przesuwnymi drzwiami krył się całkiem inny, toaletowy świat. A nawet mini królestwo. Kabina wyposażona w wieszak na ubranie – standard. Wieszak na dziecko, mniejszy standard, ale w Japonii częste. Można na tym posadzić dziecko jak w nosidełku, twarzą do rodzica, żeby dziecię się nie stresowało. Kiedy „klient” tylko odwróci się twarzą do washletu, to klapa się otwiera. Można zasiąść. Włącza się standardowa „melodyjka”, czyli szum spuszczanej wody. Ale melodyjkę można zmienić na świergotanie ptaszków, szum traw, czy innych lasów bambusowych, wodospadu i jeszcze kilku, dalej już nie klikałem. Deska ciepła, ale na dotykowym, elektronicznym panelu mogę wybrać stopień grzania, gdyby była za ciepła lub za zimna. Wszystkie opcje mają 5-cio stopniową skalę. Łącznie z głośnością melodyjki, która ma zagłuszyć czynności fizjologiczne, tym samym dając użytkownikowi pełnię komfortu i intymności (o ile nie zawiesiło się na ścianie bobasa, ale on sam jeszcze robi w pieluchy, więc może nie jest tak źle). Kiedy już zrobimy swoje mamy opcję podmywania. Zależną od płci i sytuacji życiowej w jakiej się znaleźliśmy. Panowie mają mniej opcji, bo wiadomo, że jak nie muszą, to do kabiny nie wchodzą, tylko idą do pisuaru. Wybieranie opcji podmywania, to też zabawa. Ustawiamy moc i temperaturę, oraz czy strumień ma być ciągły, czy pulsacyjny (tylko trzy stopnie regulacji, hańba!), oraz czy ma być statyczny, czy przesuwać się w przód i w tył. Opcje wybrane, naciskamy guzik i… wysuwa się dysza, a z niej zgodnie z wybranymi opcjami wypływa strumień ciepłej wody. Prosto w fizjologiczny otwór wylotowy. Jeśli nie klikniemy przycisku stop, to będzie działać przez minutę. Dysza się chowa i nadchodzi czas na suszenie. Wstajemy czyściutcy jak po kąpieli. Ale dla nadgorliwych i niedowiarków są jeszcze dwie rolki papieru. Można skorzystać. Przed wyjściem należy jeszcze zdezynfekować po sobie deskę. Niestety ręcznie, do tego nie ma automatu. A może jest, ale ja nie odkryłem. Płyn do dezynfekcji wisi obok papieru. Psik na papier, przecieramy deskę, wyrzucamy do muszli papier, spuszczamy wodę. Proste. Klapa opada sama, kiedy dotknie się klamki w drzwiach. Ale to raczej fanaberia, bo większość waletów nie ma klap, a jedynie deskę.
Po wyjściu z kabiny (jeśli mamy dziecko, trzeba je zdjąć ze ściany i zabrać) lądujemy znów w realnym świecie. Niestety. Mydło do rąk jest w każdej toalecie, ale umywalka prawie zawsze jest za nisko. Ja musiałem się schylać, a wielkoludem nie jestem (170cm). Woda prawie zawsze tylko zimna. Ręczników brak. Większość ludzi ma mikro ręczniczki ze sobą. Ja się tego nie nauczyłem. Czasem są suszarki, ale z zimnym powietrzem, ciepłe zdarzyło mi się tylko raz. Ale wszystkich suszarek widziałem może z 5, więc to i tak 20% trafień.
Jeszcze dwa słowa o organizacji publicznych toalet. Często poza oznaczeniem gdzie panie, a gdzie panowie, była też mapka pokazująca rozmieszczenie kabin. Oznaczone były kabiny dla niepełnosprawnych, z toaletą kucaną i washletem, a nawet pisuary. Przed wejściem informacja o zakazie fotografowania. Zapytałem raz dlaczego, ale w odpowiedzi dostałem tylko spojrzenie pełne zaskoczenia, pogardy i niezrozumienia, jak można tego nie wiedzieć. Ale kiedy pytany przeze mnie sprzątacz sprawdził, czy nikogo w toalecie nie ma, pozwolił mi fotografować. Tylko już nie chciałem. Potem pomyślałem, że zakaz dotyczy nie samego pomieszczenia, ale ludzi i sytuacji, jakie się w nim odbywają. Ale czy to wymaga zakazu, jakoś nie przyszłoby mi do głowy by fotografować kogoś w toalecie…
Toalety w Japonii są genialne! Oczywiście nie mam takich możliwości żeby zainstalować sobie washlet, ale po powrocie zamówiłam prostą nakładkę bidetową, która też się sprawdza.
Nie miałeś nigdy problemu ze znalezieniem spłuczki? Mi raz zajęło naprawdę długo, żeby znaleźć przycisk, który wyglądał po prostu jak zakończenie rury;)
Też mam w domu taką nakładkę. W Polsce można to znaleźć jako deskę myjącą. Ja mam marki Biobidet. Wbrew pozorom są one proste w zamontowaniu. Mam małą łazienkę i nie zmieścił mi się zwykły bidet.
Zdarzyło mi się zastanawiać, który guzik jest spłuczką. Było to przy toalecie zintegrowanej z umywalką. Oczywiście zamiast spłukać toaletę, to włączyłem kran. A przynajmniej tak myślałem, bo okazało się, że to są opcje powiązane i działają jednocześnie.
Sama Japonia to trochę inny świat i nie ma co się dziwić, że i toalety są tam trochę inne jak nasze 🙂