„Przestrzegaj obyczajów wioski, do której wkraczasz”.
Napisałem ten tekst pod wpływem emocji. Negatywnych. I długo wahałem się, czy powinienem go publikować. Dalej nie mam pewności, ale niech będzie. Najwyżej ktoś uzna mnie za gbura, albo się obrazi.
Gaikokujin. Albo w skrócie Gaijin. Ta druga forma jest często uważana za niegrzeczną. Ale oznacza to samo. Nie Japończyka, obcego, przybysza zza morza, cudzoziemca. W Japonii staję się trochę rasistą. Nie lubię obcych na tej ziemi. Wkurza mnie, że w Kyoto, kiedy idę do sklepu sprzedawca traktuje mnie jak Amerykanina. Wkurza mnie, że ma mnie za ignoranta i idiotę, który nigdy nic nie przeczytał o Japonii. Wkurza mnie, że mówi do mnie w obcym dla siebie i dla mnie języku, którym oboje władamy kiepsko. A jednak, mój różowy kolor skóry, który w Europie nazywamy białym, określa kim nie jestem. Sugeruje, często błędnie – kim jestem. Wiem, że takie traktowanie wynika ze stereotypu, który sprawdza się w 95% przypadków białych ludzi. Wiem też, że ten młody sprzedawca, łamie sobie język i przegrzewa przy tym mózg, żeby służyć mi pomocą. Ale wkurza mnie to. Nie jego ignorancja, tylko tych wszystkich, którzy byli tu przed nami, są równolegle i będą po nas. Tych, którzy jadą do świątyni Kiyomizudera, nie potrafiąc wymówić jej nazwy, a jutro nawet nie będą pamiętać jak się nazywała i nigdy nie dowiedzą się, co to była za świątynia. Ważne, że mają tam sweet focię wrzuconą na facebooka. Wkurza mnie, że turysta nie może się nauczyć trzech słów. Dziękuje, przepraszam i proszę. O dzień dobry i dobranoc nawet nie będę wspominał. Ostatecznie wkurza mnie, że tych wszystkich białych jest tu tak wielu, że nawet nie mam czasu poczuć się jak w Japonii. Jestem tylko w jakiejś turystycznej atrakcji. Zapchanej po brzegi turystami.
Rozumiem też, czego Japończycy boją się w kontaktach z obcymi. Boją się tego samego, czego ja się boję kiedy ich widzę. Że mnie zaczepią, albo o coś spytają. Że założą, że znam angielski i okryję się hańbą, kiedy wyjdzie na jaw, że nie znam. Że poproszą o pomoc, a ja nie będę umiał jej udzielić. Że będą chcieli spędzić razem czas, a ja nie mam go nawet żeby spędzić go sam ze sobą. Że zachowają się w sposób obcy mi kulturowo, nie pasujący do mojego wyobrażenia relacji międzyludzkich, że zrobią coś czego nie umiem przewidzieć i wyjdzie kłopotliwa sytuacja. A najbardziej boję się, że będą pijani, agresywni, albo mnie okradną, co nie ma najmniejszego przełożenia na rzeczywistość.
Ale jest coś gorszego na japońskiej ulicy, niż biały człowiek. To Gaijin Azjata. Koreańczyk, Filipińczyk, Malaj albo Chińczyk. Jak się przyjrzeć, to trochę widać różnicę, ale nie zawsze. A to też są ludzie obcy kulturowo, językowo, socjologicznie. Są nieprzewidywalni, głośni, zdolni do wszystkiego złego. Ale mniej widoczni. Wmieszają się w tłum, by potem zrobić coś głupiego. Kiedy widzę azjatę, to zakładam (błędnie), że to Japończyk. Spodziewam się pewnego rodzaju zachowań typowych dla tej nacji. Ale kiedy dzieje się inaczej jestem zaskoczony, nie wiem co robić, w jakim języku się odezwać. Podobnie czułem się pierwszego dnia studiów w Szczecinie, kiedy chciałem zapytać kogoś o drogę, a większość ludzi jakich zaczepiłem, to byli Niemcy, którzy przyjechali na zakupy.
W miejscach turystycznie atrakcyjnych widać całe roje Gaijinów Azjatów. W pewnej chwili zrozumiałem, że zajmują oni niemal cały widnokrąg. Jest owszem sporo białych i jeszcze garstka miejscowych. Białych wiadomo jak poznać. Ale jak w tym tłumie poznać Japończyka? Po skromności, sposobie poruszania się, nie nachalności ubioru. To Gaijinki chodzą w wypożyczonych, jaskrawych kwiecistych kimonach. Japonki maja zwyklejsze, pastelowe, mniej kolorowe, dopasowane do pory roku, a przede wszystkim swoje.
Turyści na całym świecie są tacy sami. Są Gaijinami w miejscu, które zwiedzają. Zachowują się inaczej niż miejscowi, zwiedzają, nie bardzo wiedząc co i dlaczego, nie przestrzegają miejscowych zasad, chodzą po złej stronie ulicy, co chwilę zatrzymują się, by zrobić selfie, szarpią za przesuwane drzwi, zamiast je przesunąć, wchodzą w butach, tam gdzie trzeba je zdjąć i robią tysiąc innych wkurzających rzeczy. Ale turystów jest wielu, a ja wśród nich. Robię to samo, co wkurza mnie w innych. Jestem negatywnym bohaterem pisanej przeze mnie historii. A przecież narrator zawsze jest dobry, sympatyczny, a obserwator (czytelnik) powinien się z nim utożsamiać.
Dlatego źle się czuję w Kioto, czuję się turystą. Tym, który wkurza miejscowych. W Hiroszimie byłem zwiedzającym, a w Osace po prostu byłem. Choć to właśnie w Osace ktoś z wyrzutem nazwał mnie Gaijinem, to jednak tam czuję się najbardziej komfortowo. Najmniej przeszkadzam innym, a moje wpadki są tylko moje. Nie są od razu przypisywane jako stereotyp obcego w Japonii.
Ojjjj jak się zgadzam. Czasem chciałabym być jedyną obcą w Japonii albo chociaż żeby nie wpuszano tam tych którzy nie umieją się zachować 😉
Tymczasem obserwuję że z roku na rok tłum staje się gęstszy 🙁
Dzięki za ten komentarz. Bałem się, że tylko ja tak myślę i że te myśli złe.
Poczekaj, aż zaczną Cię traktować jak swojego (w jakimś tam zakresie), a zatęsknisz do bycia traktowanym jako gość. Serio, serio…
Nie wiem, czy kiedyś będę w Japonii na tyle długo, by traktowali mnie jak swojego. Nie wiem, czy tego chcę. A jeśli tak się zdarzy, to postaram się być na to gotowy.
Uważam, że nie ma nic japońskiego w traktowaniu „swoich” inaczej niż prawdziwych swoich i prawdziwych obcych. Wystarczy iść na kebab w warszawie. Sprzedawca nie jest obcy, bo mieszka tu od lat, ale nie jest swój, bo jest ciemniejszy i dziwnie mówi. Traktujemy go jak swojego, ale… pewnie tęskni za czasami kiedy był po prostu obcy.