Z Kyoto Station pojechaliśmy do Fushimi Inari. Tłum, człowiek na człowieku, a turysta turyście lisem. Bo to świątynia lisów. Ale nie o niej dziś będę pisał. Po zwiedzaniu Fushimi Inari, pojechaliśmy do Uji. To takie miasteczko, trochę bardziej na południe. Zdziwiłem się, że jedzie tam tak mało ludzi, a większość wraca do Kyoto. A była dopiero połowa dnia.
W Uji główną atrakcją jest Byodo-in. Świątynia z X-wieku. Jak na większość atrakcji turystycznych, tak i tu trzeba kupić bilety. Sylwia już tam była kilka lat temu. Nie miała ochoty wchodzić, wolała sobie pospacerować po uliczkach miasta. Ale wyrwała do kasy, aby kupić nam (Oldze i mnie) bilety. Nie omieszkała przy tym pokazać, że dwa bilety o które prosi, to dla tych nieogarniętych ludzi o różowych licach. Kasjerka z uśmiechem podała dwa bilety i zaprosiła do środka. Całą trójkę, ponieważ Sylwia mimo protestów została wpuszczona jako tłumacz, za darmo. Choć wpuszczona to złe słowo. Raczej zmuszona do wejścia. Bez przemocy rzecz jasna, ale nie dało się odmówić.
Ja oczywiście poczułem się jak w fotograficznym raju. I chyba potrafię to udowodnić. Dziewczyny czuły się mniej rajsko, bo musiały na mnie czekać. Zwiedzania jest niewiele, chyba, że wejdzie się z małą grupką i przewodnikiem do samej świątyni. Ale wejścia są dodatkowo płatne, a na dodatek co 20-30 minut. Dokładnie nie pamiętam. Ale dla tych, co nie wejdą do prawdziwej świątyni, jest muzeum. A w nim kopie wszystkich artefaktów, które są w świątynnym pawilonie.
Sama świątynia, to prześliczny pawilon z drewna, pomalowany na czerwono. Ze złotymi feniksami na dachu, stojąca nad malowniczym stawem, w którym pluskają się karpie koi. Wszystko jak z bajki. To chyba najładniejsze miejsce jakie widziałem, a na pewno godne tego, aby postarać się je uwiecznić na zdjęciu. Nawet sobie nie wyobrażam jak tam musi być wiosną, albo wczesną jesienią. Skoro zimą wygląda to jak cukierek, to w w/w czasie piękno tego miejsca wychodzi poza skalę moich wyobrażeń.
2 thoughts on “Byodoin – na krzywy ryj”