Wspomnienia się zacierają i im dłużej jestem w domu, tym mniej tęsknię za Japonią. To nie znaczy, że przestaję chcieć tam wrócić. Po prostu jestem w stanie skupić się na innych rzeczach. Choć prawie wszystko co robię, ma coś z tym krajem wspólnego. Na co dzień pisuję bloga, wciąż szukam na komputerze nieodkrytych, albo zapomnianych zdjęć, którym chcę nadać nowe życie. Ale w tym wszystkim czegoś mi brakuje. Czegoś, czego na zdjęciach nie ma.
Oglądałem właśnie film, a w nim usłyszałem kakofonię dźwięków, które wywietrzały mi już z głowy. Okrzyki dziewczyny na stacji benzynowej, nawoływania sprzedawcy Takoyaki, komunikaty w pociągu, kretyńskie zachwyty nad „niczym” z programu TV. To właśnie jest Japonia. Kto był, ten wie, że czasem ma się tego dość. Ale po dłuższym czasie w domu, te dźwięki budzą więcej wspomnień niż zdjęcia i notki na blogu.
Nieczęsto już jeżdżę komunikacją miejską. Moja praca wymaga znacznej mobilności i częstego przewożenia dużej ilości sprzętu. Jazda autem ma swoje wady i zalety. Zaletą jest to, że kiedy jednak jadę autobusem, to „przeżywam przygodę”, zamiast katorgi codzienności. Kiedyś zamarudziłem Sylwii, że wkurza mnie ciągłe gadanie w głośniku Warszawskiego Metra. Odpowiedziała mi krótko:
– Poczekaj, aż pojedziesz do Japonii.
Poczekałem. I początkowo nie bardzo zwracałem uwagę na te dźwięki, których faktycznie było sporo. Nie zwracałem do czasu. Zacząłem wyłapywać pojedyncze słowa i pytać co oznaczają. Za każdym razem uczyłem się czegoś nowego, ale kiedy już wiedziałem, to słyszałem te słowa non-stop. Nie dało się ich ignorować, jak wtedy, gdy były mi zupełnie obce. Zaczynałem rozumieć całe wyrażenia, a po jakimś czasie prawie wszystko co komunikowano. I faktycznie zaczynało mnie wkurzać, tak jak w Warszawie. Aż stały się taką codziennością, że ponownie przestałem na nie zwracać uwagę.
Zapomniałem o tym wszystkim…
A teraz oglądając telewizję przypomniałem sobie i coś mnie ścisnęło w żołądku. Japonia, przy całej swojej szarości z betonu i beznamiętności na twarzach, jest jednak tym miejscem, w które chce wrócić. Chcę znów usłyszeć tę kakofonię idiotycznych dźwięków, przejeżdżających pociągów, nawoływań sprzedawców i wypadającej z automatu puszki ciepłej kawy.
Jest jeden dźwięk, którego z Japonią nie kojarzę. Samochody. Poza [Suzuki] Samurajem na Osakikamijimie, mało słyszałem samochodów. Nie dlatego, że ich nie ma. Bo są. Są wszędzie. Ale w naszej ukochanej Osace, było mnóstwo hybryd, które jeżdżą bezszelestnie. A autostrady są na estakadzie, wysoko nad głowami, więc też się ich nie słyszy.
Moje ulubione słowo z pociągu:
間もなく– (mamonaku), powtarzane po dwakroć, przed wjazdem na stację. I to małe mechaniczne podniecenie w głosie lektorki, która oznajmia, że już wkrótce, już niedługo, jeszcze chwilę…
Jeszcze rok, oby nie dłużej. Wrócić i zostać tak długo, aż mi ta Japonia bokiem wyjdzie. Żeby wrócić do Polski i powiedzieć: nigdy więcej. Żeby już nie tęsknić, nie myśleć, nie czekać, nie planować i się nie zachwycać.
„Mamonaku, mamonaku”…
Natomiast naszy dzwiękami Japonii są:
– Kosa spalinowa brzęcząca na ścinanych bambusach,
– Huk ciężarówek w tunelach – nazywaliśmy je smokami, bo tak ryczały,
– Głupkowate melodyjki w marketach (dobrze, że ich nie rozumieliśmy), które do dziś siedzą w głowie,
– Szum fal nad oceanem,
– Głośne rozmowy koreańskich i cńskich turystów,
– „Ćwierkanie” orłów nad głowami,
– Szum bambusów na górskich zboczach,
– Świst wiatru na Hokkaido,
– Ryk lwów morskich na przysątku Soya,
– Szum przelewającej się wody przy drogach,
– …
Hahaha, „zostać tak długo, żeby bokiem wyszło”. Jak to mówią – uważaj o czym marzysz, bo może się spełnić. Mi się udało zostać tak długo 😉
Uwielbiam te krótkie melodyjki na japońskich stacjach kolejowych – może następnym razem jak tam będę, kupię sobie płytę CD z nimi 🙂
Aha i jeszcze świetny jest dźwięk oznajmiający przybycie sprzedawcy tofu!
Dźwięk sygnalizacji świetlnej dla pieszych. Coś jak strzały laserem w grach na automatach w latach 90tych.
😉