Szukaliśmy Dotonbori w Osace. Wyszliśmy na odpowiedniej stacji Metra i straciliśmy orientację w przestrzeni. Poszliśmy za tłumem, to zwykle działa. Ale tym razem nie zadziałało. Nie mieliśmy ze sobą żadnej mapki. Błądziliśmy przez chwilę, ale to błądzenie zaprowadziło nas do Biccamera.
ビックカメラ (Bikkukamera), to ośmiopiętrowy sklep z elektroniką wszelkiej maści. Ale Sylwia (kobieta z krwi i kości) zauważyła tylko, że na 9 piętrze jest sklep stu-jenowy. Pojechaliśmy więc ultrawąskimi ruchomymi schodami na samą górę, omijając wszystko co ciekawe. Stujenówkę i tak trzeba było odwiedzić, więc nawet nie było mi z tym bardzo źle.
Mnogość taniego dobra znajdującego się na dziewiątym piętrze mnie oszołomiła. Wszystko, wszystko i jeszcze trochę. Od cukierków o smaku mango, przez proszki do prania (po to tu przyszliśmy), gadżety kuchenne, których kupiłem pół tony, zeszyty, pałeczki, wieszaki na ubrania, kieszonkowe popielniczki, ołówki-zakładki, aż do kompasów. Kompasu nie kupiłem. Już za godzinę tego żałowałem i przy pierwszej okazji naprawiłem ten błąd.
Kasjerka nie skanuje kodów kreskowych, a jedynie liczy przedmioty w koszyku przekładając je do drugiego koszyka. Na koniec dolicza podatek 8%. A to zołza. Trudno, zapłacimy. W Polsce kazaliby płacić 23%, więc nie jest źle. Tym bardziej, że wszystkie pierdolety za 3,41zł (z podatkiem, wg kursu Yena w grudniu 2016), są zaskakująco dobrej jakości i nie wylądują w koszu przy pierwszej próbie użycia. Poza proszkiem do prania, który zostanie zużyty w całości, bo mamy co prać.
Schodziliśmy po schodach, normalnych betonowych, dość szerokich by iść obok siebie, a nie gęsiego. Zatrzymaliśmy się na piętrze ze sprzętem fotograficznym. Jeśli czegoś tu nie ma, to znaczy, że nie istnieje. Sprzęt foto ciągnie się stąd do tamtąd i dwa razy z powrotem. Przed wyjazdem do Japonii zastanawiałem się nad zakupem torby na mój sprzęt. Ostatecznie kupiłem plecak, bo nie znalazłem fajnej torby. Tu jest tego dobra tyle, że też bym nie kupił, bo wybór za duży. Obejrzenie wszystkich zajęło by mi chyba ze trzy dni.
W toaletach jest zakaz fotografowania, a na półpiętrze mapa okolicy. Mniej więcej mówi nam ona tyle, że zupełnie niepotrzebnie przeszliśmy przez ulicę. Ulicę szeroką na tyle, żeby zauważyć, że jest. Autostrada nad nią też rzuca się w oczy. Staje się więc naszym punktem nawigacyjnym.
Ups, wyszliśmy innymi drzwiami niż weszliśmy. Z innej strony budynku. Czemu nie kupiłem kompasu?
Znaleźliśmy kierunek, ale Dotonbori ani widu, ani słychu. To tak jakby zgubić Nowy Świat stojąc pod palmą na Rondzie de Gaulle’a w Warszawie. Trzeba być blondynką, albo co najmniej milicjantem.
Sylwia zobaczyła BookOff. O nie, książki. Zaraz straci poczucie czasu i przestrzeni. A ja nie umiem przeczytać nawet nazwy działu w których chwilowo jesteśmy. Postanowienie noworoczne, to nauczyć się czytać przynajmniej 200 znaków + katakana. Czemu nikt nie wpadł na pomysł, by używać hiragany, którą znam.
Książki z w Japonii mają najwyraźniej standaryzowane rozmiary. Na każdej półce stoi idealnie równy rząd woluminów, z których żaden nie jest ani o milimetr większy od pozostałych. Do tego kolory okładek też nie są przypadkowe. Zauważyłem to stojąc przed półką z przewodnikami. Jest nawet mój ulubiony przewodnik po Polsce, Czechach i Słowacji, który od kilku lat pomaga nam planować weekendy poza domem. Kolor przewodnika przypisany jest do rejonu, który opisuje. Wszystkie o Europie środkowej i wschodniej mają okładkę z dominantą ciemnozieloną. Sprzedawca pyta, czy mi pomóc. W pierwszym odruchu mu dziękuję, ale po chwili pytam o mapę Osaki, ewentualnie rejonu Kansai. Nie wiem jak jest mapa po japońsku, ale zrozumiał.
Szybko znajduje przedmiot mojego porządania, ale choć nie ma na niej daty wydania sprzedawca upiera się, że jest stara i nieaktualna. Pytam, czy jest na niej Dotonbori. Ze zdziwieniem pokazuje mi, gdzie to jest na mapie i w realu. W realu jest 20-30 kroków na lewo od wyjścia. Ale i tak kupuję tę mapę, bo wynegocjowałem rabat i zapłacę tylko 300¥. Za Przewodnik Lonely Planet z zeszłego roku 650¥ i już rabatu nie ma, ale rok temu kosztował pięć razy tyle.
Dotonbori odnalezione. Chyba już tu byliśmy i za każdym razem skręcaliśmy w złym kierunku.
Co do tej mapy na półpiętrze, nie wiem jak Ty, ale ja na początku miałam trochę problem z czytaniem planów orientacyjnych rozmieszczonych na stacjach i na mieście. Jakieś pierwsze 2 razy, zanim przestawiłam sposób myślenia. Nie mam problemów z orientacją w terenie i jak gdzieś jechałam, to pamiętałam gdzie jest północ i w którą stronę mam się kierować. Zupełnie zbił mnie z tropu pierwszy plan, który nie był narysowany z północą do góry, ale był dokładnym odwzorowaniem przestrzeni w stosunku do osoby czytającej mapę. Uważam, że to genialne rozwiązanie, szczególnie dla osób, które mają problem z orientacją w terenie, a już w szczególności jak znajdują się pod ziemią 🙂
Sklepy z elektroniką omijałam wielkim łukiem. No chyba, że akurat potrzebowałam skorzystać z cudownej klimatyzacji, to wchodziłam.
Kocham ten system. Ale mapa w budynku była mało pomocna, bo nie widziałem co jest za ścianą. Pod ziemią kompas się przydawał, zwłaszcza w Namba Walk, które jest wielkości Radomia.
No dobra, w Namba Walk nigdy nie wiedziałam gdzie jestem 😀
Ja dla odmiany to lubię – w końcu nie muszę obracać mapy 😉
Bic Camera jest OK… ale zdecydowanie rozumiem (i podzielam) zamiłowanie Sylwii do stujenówek. Co więcej, zapewne zrobiłabym na jej miejscu dokładnie to samo. Generalnie uważam, że jeśli dałoby się przenieść do Polski Daiso i Serię, to życie stałoby się lepsze.
Co do ciekawych japońskich sieciówek, do pełnej „trójcy” zabrakło jedynie Don Quijote (czy jak mówią Japończycy Donki), czyli sklepów ze wszystkim, czego chory umysł mógłby chcieć zapragnąć 😉
Tamtego dnia Donki ominęliśmy, bo był po drugiej stronie kanału. Nie było naszym celem zwiedzanie sklepów, a Dotonbori i Hozenji. Nie wiem jak wygląda Don Quijote w innych miastach, ale ten w Osace jest fenomenalny.
Nie wiem jak wygląda w Osace, ale na Roppongi w Tokio był 5 minut od mojej uczelni, więc ciężko było tam nie trafić 😉