Oto doszliśmy do chwili, kiedy trzeba Wam co nieco opowiedzieć o tym, co zobaczyć w Koyasan. Niektóre miejscowe zabytki są dość zwyczajne, inne zaskakujące, część jest przeznaczona dla koneserów, a jeszcze inne wyglądają zupełnie jak z filmu.
Okuno-in
Opis tego, co zobaczyć w Koyasan postanowiłem zacząć od geograficznego końca miasteczka. Ze wszystkich tutejszych zabytków cmentarz Okunoin znajduje się najdalej od bramy miejskiej. Ale to nie czyni go gorszym. Wręcz przeciwnie.
Uznawany za największy w Japonii i jednocześnie najstarszy jest cmentarz Okunoin. I powiem szczerze, że jeśli nie zobaczycie w Koyasan całej reszty, to nie stracicie łaski bogów. Ale Okunoin trzeba odwiedzić. Trzeba i to bardzo.
Otwórzcie Wasze serca i umysły, bo przed nami grób z rakietą kosmiczną obok nagrobka. Dalej grobowiec prezesa firmy motoryzacyjnej z wielkim logo tejże. Mało? To podziwiajmy pomnik pracowników firmy. Pomnik do złudzenia podobny do tych spod Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie.
Zaraz obok jeszcze większe logo firmy z branży elektronicznej. Grób zajmuje chyba powierzchnię boiska szkolnego. A kawałek dalej surowe i proste, dostojne groby wielkich samurajów, urzędników, arystokratów i średniowiecznych generałów.
Pomiędzy sięgającymi chmur cedrami stoją nagrobki ludzi, którzy pośmiertnie wstąpili do panteonu japońskich bogów. A pośród tego wszystkiego całkiem zwyczajne, nieduże ułożone w geometrycznym porządku lub niezrozumiałym nieładzie groby i grobiki.
Wzdłuż cmentarnych alejek ciągnie się sznur kamiennych latarni,, które wieczorem są zapalane i nadają temu miejscu jeszcze ciekawszy klimat. Dlatego nie zapomnijcie wpaść tu pod wieczór.
Na końcu cmentarza znajduje się kilka całkiem sporych pawilonów. W jednym z nich można odpocząć i napić się herbaty, a o wyznaczonych godzinach posłuchać opowieści miejscowych mnichów.
Setki statuetek Jizo, opiekuna pielgrzymów, podróżnych, noworodków i nienarodzonych dzieci. Poustawiane w piramidy, odziane w czapeczki i szaliczki. Kawałek dalej całkiem spore posągi Jizo polewane przez wiernych, aby zmyć żal po utracie bliskich.
Ale najważniejsze znajduje się za małą rzeczką Tamagawa.
Gobyobashi
Niewielki kamienny mostek Gobyobashi oddziela cmentarz od mauzoleum. To jest strefa graniczna, za którą nie należy fotografować. Wręcz jest to kilkukrotnie napisane w różnych miejscach. Za mosteczkiem zaczyna się strefa medytacji. Ludzie tu, naprawdę gorliwie się modlą. A widoki takie, że nic tylko pstrykać. Ale jak nie wolno, to nie wolno. A gdyby nawet było wolno, to chyba nie wypada.
Mauzoleum Kobo Daishi
Najważniejszym miejscem w Koyasan jest mauzoleum mnicha Kukaia, któremu pośmiertnie nadano imię Kobo Daishi. To miejsce medytacji. Nie zakłócamy modlitw głupotami (jak robienie zdjęć). Podobno dość popularne jest wierzenie, że mnich Kukai siedzi w tym lesie i od tysiąca lat pogrążony jest w medytacji. Dla wyznawców sekty Shingon (szkoły prawdziwego słowa), to jedno z najważniejszych miejsc na naszej planecie.
Kora cedru
Wchodząc do świątyni zwykle myjemy ręce w temizuya, lub okadzamy się przy kadzielnicy. Albo jedno i drugie. W Koyasan aby dokonać rytuału oczyszczenia wcieramy w dłonie korę cedru, która pozostawia na nich przyjemny zapach iglastego drewna.
Pawilon modlitwy należy obejść wokół, bo to co najważniejsze znajduje się za nim. To właśnie tam medytuje Kukai.
A w pobliskim budynku, który z zewnątrz wygląda jak garaż dla maszyn rolniczych jest coś, co za pierwszym razem odebrało mi mowę. Nie będę jednak o tym pisał, bo to nie ma sensu. Zobaczcie sami – najlepiej na żywo.
Kongobu-ji
Cmentarz Okunoin choć może pochłonąć pół dnia, to nie jest jedynym, co należy zobaczyć w Koyasan. Bardzo ważną miejscową świątynią jest Kongobu-ji. Zbudowana przez Toyotomiego Hideyoshi pod koniec XVIw. na cześć jego zmarłej matki. Świątynia kilka razy zmieniała nazwę. Obecna znaczy mniej więcej: „Świątynia na szczycie diamentowej góry”. Prawda, że ładnie?
Wchodząc do świątyni pokażcie swój pakiet biletów Koyasan World Heritage Ticket, jeśli go zakupiliście. Dostaniecie 20% zniżkę na bilet wstępu.
Kongobu-ji to świątynia, w której znajduje się największy kamienny ogród w Japonii, przedstawiający dwa smoki tańczące wśród chmur. A przynajmniej tak mówią mnisi, bo turyści, kiedy im o tym opowiadam, zwykle pytają, czy korę cedrową wcierałem w dłonie, czy wciągałem nosem.
Ale świątynia Kongobuji, to nie tylko smoki. To miejsce w którym znajdują się liczne komnaty z pięknie malowanymi, przesuwanymi drzwiami fusuma, których jak na złość nie wolno fotografować.
W jednej z tych komnat samobójstwo popełnił siostrzeniec Toyotomiego Hideyoshi wraz ze swoją rodziną i służbą, razem ok 30 osób. Kiedy starzejącemu się generałowi urodził się jedyny syn, siostrzeniec generała, wcześniej mianowany na jego następcę, stał się trochę niewygodny. Wiecie jak jest, dać i zabrać… Wujek „poprosił”, żeby chłopak się „usunął” i nie stwarzał w przyszłości problemów. No i ten usłuchał i się usunął. Ostatecznie.
Po zwiedzeniu komnat i ogrodu możemy wyjść na zewnątrz przez kuchnię. Starą kuchnię, która była w stanie przygotować posiłki dla tysiąca gości. Mają tam całkiem pokaźnej wielkości kuchenne rekwizyty. Nie przejdźcie obok nich obojętnie.
Danjo Garan
Danjo Garan, to pierwotny kompleks świątynny założony przez Kukaia. Oczywiście za jego czasów było to trochę skromniejsze miejsce. Świątynie mają to do siebie, że jak się im da ponad 1000 lat, to zaczynają się rozrastać i bogacić w artefakty.
Będąc w Danjo Garan od razu rzuci nam się w oczy pagoda (na zdjęciu widać ją w głębi). Ale jaka? Ogromna. Na dodatek jakaś dziwna, bo w tym ogromie ma tylko dwa piętra. A w środku stoi posąg kosmicznego buddy. I znów wchodząc trzeba nacedrować sobie dłonie. Ta dziwna pagoda to Konpon Daito i taka właśnie ma być. Dwupiętrowa, ogromna i w środku wypełniona wielkim posągiem.
Pagoda stoi obok sosny, która według legendy ma 1200 lat. Tu, pod jej pniem mnich Kukai odnalazł swoje sankosho (taki przedmiot liturgiczny, którego przeznaczenia nie rozumiem, choć czytałem o tym kilka razy. Opis na Wikipedii pod tym linkiem). To sankosho, które Kukai znalazł było tym samym, które cisnął w niebo kiedy jeszcze pobierał nauki w Chinach kilka lat wcześniej. Miał sobie wtedy obiecać, że tam gdzie jego sankosho wyląduje, tam on założy świątynię. Oczywiście nie łatwo było przedmiot znaleźć, ale to przecież Kukai. Facet, który w wolnej chwili wymyślił dwa japońskie alfabety, jakby mało było chińskich znaczków. Ktoś taki nie ma problemów by odszukać coś, co rzucił na oślep będąc pół świata dalej.
Z nietypowych rzeczy znajdziemy tu jeszcze drugą pagodę, wokół której chodzi się popychając dyszel i odmawiając sutry.
Ale moim ulubionym miejscem jest brama, której nie pilnuje dwóch strażników, jak wszędzie, tylko czterech.
Na terenie świątyni znajdziemy wiele pagód, pawilonów i świątynek shintoistycznych.
Brama do miasta
Jedną z mniej oczywistych atrakcji jest brama do miasta. Sama w sobie nie ma specjalnych właściwości, ale warto pamiętać, że przez setki lat przybywano do niej pieszo męczącym górskim szlakiem. W zasadzie jako wejście do miasta powinna być pierwszą opisaną, ale wtedy cmentarz Okunoin byłby ostatni.
Brama wygląda jak typowa brama świątynna. Dwa piętra, pięć naw, z czego tylko trzy otwarte. Przez taką bramę przechodzić należy świadomie, bo to, którędy pójdziecie determinuje, czy spłynie na Was łaska uwolnienia od chciwości, nienawiści, czy głupoty.
Pawilony dla kobiet
Tuż przy bramie znajduje się wejście na szlak Nyonindo-michi. Jest to istniejąca do dziś ścieżka, łącząca siedem pawilonów dla Kobiet. Każdy z tych pawilonów znajdował się przy zakończeniu jednego z siedmiu szlaków pielgrzymkowych do Koyasan. Do 1872r. do miasta mogli wchodzić tylko pielgrzymi płci męskiej. Kobiety mogły odbyć pielgrzymkę, ale musiały ją zakończyć tuż przed wejściem do miasta, gdzie w Pawilonach Nyonindo organizowano dla nich specjalne ceremonie modlitewne.
Spacer szlakiem Nyonindo-michi jednak nie jest zwykłą przechadzką. To dość męcząca wspinaczka. Widoki na szczęście rekompensują wysiłek. Przy pierwszym pawilonie Nyonindo znajduje się przystanek autobusowy, z którego można ruszyć w stronę stacji kolejki linowej.
Co jeszcze zobaczyć w Koyasan?
Jeśli chodzi o to, co najbardziej warto zobaczyć w Koyasan, to by było na tyle. Nie będę przecież opisywał sklepu z pamiątkami i całego mnóstwa dość podobnych, choć zupełnie różnych świątyń. Jeśli będziecie na miejscu zaglądajcie gdzie się da. Większość z tych świątyń ma ciekawą historię i unikatową zabudowę, ale nie są już tak ważne jak miejsca wypisane powyżej.
Jest jeszcze muzeum, ale jakoś nigdy nie starczyło czasu, żeby tam zajrzeć.
Ile to wszystko zajmuje?
Jeśli przyjedziecie możliwie wcześnie rano, to wszystko spokojnie ogarniecie w jeden dzień. Nawet robiąc dużo zdjęć i zatrzymując się by poczytać tabliczki z opisami.
Jednak jeśli chcecie przeżyć prawdziwą japońską przygodę, to zostaniecie w Koyasan na noc. O tym co i jak, pisałem w poprzednim artykule, do przeczytania którego gorąco zachęcam.
Jeśli podobał Ci się ten post, skrobnij komentarz, a najlepiej zasubkskrybuj nasz blog. Zostaw swój adres email, a my powiadomimy Cię o kolejnych wpisach o tym: co, kiedy i dlaczego warto zobaczyć w Japonii.