Jeśli naprawdę interesuje Was dzień z życia przewodnika, to załóżcie wygodne buty, bo czeka nas jakieś 20-25 km chodzenia.
Przyjmijmy, że będzie typowo, czyli standardowy program zwiedzania Kioto w jeden dzień dla 4 osób. Przedstawione sytuacje wydarzyły się naprawdę, choć nie koniecznie wszystkie w jeden dzień.
Gotowi?
Zaczynamy…
6:15
Budzik!!!
– Jeszcze 2 minutki… – Zzz….
6:35
Zaspałem! Ząbki, portki na tyłek, notatki, telefon, powerbank, gotówka, kapelusz, wybiegam.
6:37
Zapomniałem parasola, oby nie padało.
6:44
Dlaczego nie doładowałem wczoraj karty IC? Nie mam czasu, doładuję w Kioto. Opłata za przejazdy pobierana jest na końcu podróży, jeśli na karcie jest za mało środków, to można dopłacić przed przejściem przez bramki na stacji docelowej.
6:45
Wsiadam w pociąg. Jest jedno miejsce siedzące. W Polsce bym go nie zajął, ale tu nie Polska, tu się miejsc nie marnuje.
7:08
Przesiadka, zmiana peronu, ustawiam się w kolejce na kolejny pociąg. Zezowaty konduktor w wieku który pozwalał odejść mu na emeryturę jakieś 20 lat temu, jak zwykle wita mnie uśmiechem. Wszystkim innym się kłania.
7:26
Płynę z tłumem na peron piąty, muszę pilnować kiedy wyrwać się z nurtu, bo inaczej tłum mnie porwie i wyrzuci na nieznany brzeg.
7:31
Stoję w kolejce na pociąg do Kioto. To nie jest byle jaka kolejka, tylko ta oznaczona trójkątem. Pozostałe kolejki są do innych pociągów. Teraz właśnie wsiadają ludzie z kolejki oznaczonej strzałką. Z drugiej strony, w kolejce z kółkiem stoi bardzo ładna dziewczyna. Wysoka jak na Azjatkę. Chinka? Udaje, że nie widzi, że się na nią zagapiłem, ale się zarumieniła, więc może jednak Japonka. Jestem za stary, za gruby, za źle ubrany, żeby się czerwieniła z mojego powodu, więc może jest chora?
8:03
Wychodzę w Kioto, łapię oddech. Wypijam półciepłą, okrutnie słodką kawę z aluminiowej butelki. Zagryzam onigiri z tuńczykiem w majonezie. Starczy mi energii na kilka godzin.
W międzyczasie sprawdzam komunikaty, czy nie było katastrofy w postaci „awarii technicznej” lub trzęsienia ziemi. Czy wszystko jest na miejscu, czy mam dość środków na karcie, zawczasu kupuję bilety dla klientów, wczoraj zrobili mi przelew. To nam oszczędzi sporo czasu.
8:45
Siadam w hotelowym lobby i czekam na klientów. Patrzę jak w hotelu w standardzie **** recepcjonista męczy się kiedy mówi po angielsku. A w hotelach bez gwiazdek, gdzie pokoje mają po 5 metrów kwadratowych, nawet sprzątacze znają angielski. Japonia…
9:17
Klienci wreszcie przyszli, narzekają, że na śniadanie musieli się zapisać i czekać w kolejce. Wyjaśniam, że to nic nadzwyczajnego w kraju, w którym metr ziemi kosztuje tyle co pół województwa świętokrzyskiego, więc restauracje nawet w hotelach są małe. Przedstawiam się, robię odprawę, opowiadam co będziemy zwiedzać, poznaję grupę. Zapamiętuję imiona, które zaraz zapomnę. Zapamiętam tylko imię osoby z którą mailowałem, ale twarze pamiętam wszystkie, to narazie wystarczy.
10:10
Ukradkiem wzdycham, bo pół minuty temu obiecali, że nie będą sobie robić zdjęć przy pierwszej bramie Tori w Fushimi Inari. Mięli poczekać aż pokażę im lepsze miejsce, gdzie nie będzie tłumu i nie będą robić zatoru, widok będzie identyczny.
10:15
Robimy lepsze zdjęcia w „moim” miejscu. Podnosimy święte kamienie, rozszyfrowujemy napisy na bramach, wypisujemy tabliczki wotywne Ema.
10:47
Odpowiadam na pytania: dlaczego w Tofukuji jest tak mało ludzi, czy wszyscy Japończycy potrafią pływać, czym różni się cedr od cyprysu i kapłan od mnicha.
11:41
Za długo gadałem podczas jazdy autobusem, teraz boli mnie gardło, bo klima i gadanie nie idą ze sobą w parze. A przecież będę potrzebował tego gardła jeszcze kilka godzin.
12:20
Zaczynam zadawać zagadki, podpuszczam grupę do wzmożonej aktywności, zwykle się udaje. Robi się wesoło. Szukamy czapli wśród sitowia, białego węża na wyspie, karpia, który zamienił się w smoka, robimy jeszcze więcej zdjęć, rozpoznajemy kształty w jakie formowane są drzewa i zgadujemy jakie historie zapisane są w kamieniach.
12:40
Uciekł nam autobus, nie czekamy na następny, szybciej dojdziemy pieszo. Klienci nie oponują, jeszcze są jako tako wypoczęci.
12:43
Tłumaczę, że to zwykła starsza pani w kimonie, nie żadna gejsza.
12:47
Tłumaczę, że to zwykła turystka w wypożyczonym kimonie, a nie żadna gejsza.
12:49
Tłumaczę, że ta też…
13:17
Szybki lunch, brzuchy pełne, Klienci nie do końca wiedzą, co jedli, ale wierzą mi, że nie urodzą jutro obcego. Ruszamy dalej. Zdradzam im kilka „tajemnic”. Opowiadam historię tygrysicy przenoszącej młode przez strumień…
14:12
Przesiadamy się z jednego tramwaju do drugiego, opowiadam, że nasza koleżanka urodzona w Kioto dowiedziała się właśnie od nas, że w jej mieście jest tramwaj. Świat jest mały, ale rodzinne miasto potrafi być tak ogromne, że nie da się go poznać w całości.
15:03
Zdjęcia, zdjęcia. Więcej zdjęć z bambusami. Ale niech wszyscy turyści wyjdą z kadru… Kolejny wlazł…
– Teraz!
– Za późno…
16:08
Kupujemy koszulki w Hard Rock Cafe (kolejna rzecz, którą musi wiedzieć przewodnik – gdzie jest Hard Rock, Starbucks, Daiso).
16:58
Szukamy miejsca w Starbucksie, chwila odpoczynku, wymiana uprzejmości z innymi Polakami spotkanymi przypadkiem w kolejce. Oczywiście okazuje się, że mamy wspólnych znajomych.
17:31
Pijemy wodę z wodospadu Otowa, obiecuję sobie, że to ostatni raz kiedy nie wyrabiam się ze zwiedzaniem w 8h.
18:10
Tam, w zielonym!
– WOW!!! ona jest prawdziwa? Od razu widać. Miałeś rację, wygląda piękniej niż turystka. Czy ona idzie do klienta na… „no wiesz”?
Tłumaczę, że nie. Ani Gejsza, ani Maiko nie idą do klienta na „no wiesz”.
19:00
Już po służbie. Powinienem być w pociągu do domu, ale znów dałem się namówić na szklaneczkę umeshu. A że przypadkiem znam pewien bar na dachu, gdzie śliwkowe wino jest tanie i dobre, a widok jest obłędny, to siedzę z klientami relaksując się po ciężkim dniu. Telefony mówią im, że przeszli 17 km. Czyli ja ok. 19km, ale jeszcze 2-3 zrobię zanim wrócę.
19:53 Siadam na schodach dworca Kioto. Patrzę na ten ogromny budynek i zastanawiam się jak to możliwe, że jeszcze mi się to gapienie nie znudziło. I jak to możliwe, że mi się to wszystko udało? Robię to co kocham, w miejscu które mnie fascynuje, a jeszcze kilka lat temu nawet o tym nie marzyłem, bo marzyć można o czymś, co ma szansę się spełnić. A to nie miało prawa się wydarzyć… Jestem szczęściarzem. Albo dobrym kowalem losu. Zależy kto mnie ocenia. Chyba nie powinienem pić, bo wpadam w melancholię.
20:22
Wsiadam do pociągu, padam na siedzenie, zasypiam.
20:24
Budzi mnie wibrowanie telefonu, odbieram wiadomość:
„Jutro Nara, hotel Keihan Kioto, 4 osoby, 9:00”.
20:28
Dociera do mnie, że nie odpisałem, odpisuję „OK” i zasypiam.
21:11
Płynę z tłumem, mam deja vu.
21:22
Wsiadam w kolejkę miejską.
21:46
Biegnę na peron ósmy, mam pół minuty do odjazdu.
22:01
Dzwonię do Sylwi.
– Jadłaś coś? Nie? Idziemy do Kura? Dostałem napiwek.
W Japonii nie daje się napiwków, więc kiedy się go dostanie, to jest powód by pochwalić się żonie. Jak jest mały idziemy na sushi, jak duży, to odkładam na nowy aparat. Ten był średni, czyli dzielę pół na pół.
22:18
– Otsukaresama – wita nas kelnerka.
Otsukaresama, to nieprzetłumaczalne słowo, które wyraża wdzięczność i współczucie z powodu zakończenia ciężkiego dnia pracy.
22:22
Tuńczykową orgię czas zacząć. Na dobry początek po jednym talerzyku z każdym rodzajem tuńczyka. Krewetka z majonezem i awokado, a dalej zobaczymy. To jest życie.
23:20
Wracamy z taniego sushi. Brzuchy mamy okrągłe. Od jutra musimy zacząć się odchudzać.
23:30
Szybki prysznic. Odkręcam tylko zimną wodę, ale to nie ma znaczenia. Woda w kranie ma latem 35 stopni. To nie daje zbyt wielkiej ulgi i ochłody.
23:40
Przeglądam notatki o Nara, nie byłem tam 12 dni, mogłem coś zapomnieć, nastawiam budzik, bo później mogę zasnąć.
1:21
Budzę się, żeby zgasić światło. W tym samym czasie kot anektuje moją poduszkę. Po cholerę nam pilot do lampy, skoro ciągle zostawiamy go w pokoju obok i trzeba wstawać, by zgasić światło? Wracam na futon. To był dobry dzień.
6:15 Budzik
Jeszcze 2 minutki… Zzz….