Okonomiyaki, jak sama nazwa wskazuje musi być smaczne. „Smażone, to co lubisz”, a skoro lubię, to musi mi smakować. Logiczne prawda? W Japonii dość popularne są bary okonomiyaki. A w Hiroshimie to prawie świętość.
Nie raz spotkałem się z określeniem „japońska pizza”. Dla mnie bliżej mu do placków z cukinii. A prawda jest taka, że mylę się równie mocno, co spece od pizzy.
A czy da się tego spróbować w domu, w Polsce? Oczywiście, że tak.
Pierwszy raz spotkałem się z Okonomiyaki jakieś 7-8 lat temu. Znalazłem przepis w książce. Spróbowałem zrobić i polubiłem. Jednak przez wiele lat męczyła mnie jedna myśl, czy robię to dobrze? Czy smakuje jak w Japonii? Szukałem przepisów w internecie, a zwłaszcza na Youtube. Zależało mi, żeby okonomiyaki na filmie robili Japończycy. I odkryłem, że robimy podobnie. Nauczyłem się tylko, żeby wykorzystywać jedynie zieloną część pekińskiej kapusty.
Sylwia po powrocie z Japonii (była tam beze mnie) powiedziała, że robię lepsze. Nie wątpię we wiarygodność żony, tylko wydawało mi się to niemożliwe.
Ostatecznie w zeszłym roku sam miałem okazję to sprawdzić. Czy robię lepsze? Zaufam żonie, bo ja różnicy na plus nie znalazłem, ale na minus też nie. A to dobrze, to znaczy, że daleko od Japonii da się to zrobić, choć przy wykorzystaniu trochę innych narzędzi.
Wszędzie poza Hiroshimą robi się podobnie, wymieszane składniki są wyrzucane na blachę do smażenia i to mniej więcej tyle. Na koniec na wierzchu kładziony jest bekon, jakieś zielsko, jajko, czy co tam sobie szanowny klient zażyczy. Na zakończenie sos, nakładany pędzlem, majonez, sproszkowane glony i wiórki z tuńczyka i smacznego.
W Hiroshimie, trzeba iść do baru i zobaczyć na czym polega różnica. A jest znaczna. Każdy element smaży się osobno, a następnie składa w jedną całość. Może tego być nawet siedem warstw. Jednym ze składników jest makaron soba, albo udon. To element, którego poza Hiroshimą nie spotkamy. Proces przygotowania posiłku, to w wykonaniu doświadczonego kucharza prawdziwe show. Rach ciach ciach i oczu nie można oderwać. Ponieważ siedzi się nad samą blachą do smażenia, to na starcie dostajesz zimną wodę, żeby popijać i się nie przegrzać. Piwo niestety musisz zamówić sam. Za piwem nie przepadam, ale przy okonomiyaki robię wyjątek i nauczyłem się tego właśnie w Hiroshimie.
Bar w Hiroshimie + okonomiyaki + zimne Sapporo = udany posiłek.
Żadne ośmiorniczki, czy inne wynalazki dla bogaczy. Proste dobre jedzenie w dobrym towarzystwie i można umierać szczęśliwym.
Rodzajów okonomiyaki jest tyle, co ludzkich upodobań, wiec przepis który podaję jest tylko przykładem, a nie wyrocznią. Większość składników można wymienić na inne. Np: mięso, bekon, krewetki itd.
Ale do rzeczy, bo zgłodniałem. Podam Wam mój przepis:
Będziemy potrzebować:
- bulion Dashi w proszku, jedna saszetka
- mąkę
- wodę
- jajko, albo dwa
- kapustę pekińską
- zieloną cebulkę, lub gruby szczypior
- tuńczyka w sosie własnym w kawałkach
- kukurydzę z puszki
- owoce morza, jeśli lubisz
- majonez
- sos do okonomiyaki
- katsuoboshi
- rozdrobnione nori, ja rozdrabniam w młynku do kawy
Wszystkie egzotyczne składniki można kupić w dużych miastach, albo przez internet. Takie są pozytywne skutki globalizacji.
1. Zaczynamy od bulionu Dashi (z proszku) wymieszanego z wodą i mąką pszenną. Masa powinna mieć konsystencję rzadkiego ciasta naleśnikowego.
2. Kapustę pekińską pozbawiamy białej części i szatkujemy .
3. Następnie drobno kroimy zieloną cebulkę.
4. Najsłodszy składnik, czyli złocista kukurydza z puszki.
5. Składnik podstawowy, czyli tuńczyk w sosie własnym.
6. Można, choć nie trzeba dodać owoce morza. Warto je lekko podgotować, żeby nie zmuszały nas później do zbyt długiego smażenia.
7. Na koniec jajko. I wszystko mieszamy.
8. Pierwsza znacząca różnica polega na tym, że natłuszczamy patelnię, a nie blachę do smażenia. No chyba, że jesteś ekstrawaganckim szaleńcem, który sobie taką w domu zainstalował.
9. Wykładamy na patelnię porcję mieszaniny i formujemy placek.
10. Po kilku minutach obracamy. Na placku zwykle tworzy się skorupka, którą można (ja tego nie robię, bo jestem leniwy) ponakłuwać widelcem.
11. Wykładamy na talerz.
12. Traktujemy obficie sosem do okonomiyaki.
13. Następnie majonezem.
14. I teraz hańba mi, bo zapomniałem kupić katsuoboshi i nori (byłem pewny, że mam w domu). Katsuoboshi, to starte płatki ryby bonito, po wysypaniu na gorące okonomiyaki zaczynają tańczyć.
15. いただきます
Jeśli podobał Ci się ten post, skrobnij komentarz, a najlepiej zasubkskrybuj nasz blog. Zostaw swój adres email, a my powiadomimy Cię o kolejnych wpisach o tym: co, kiedy i dlaczego warto zobaczyć w Japonii.
Wygląda zacnie! A ja się zastanawiałam co mi tam tak faluje na wierzchu 🙂
I znowu się głodny zrobiłem… Muszę spróbować to zrobić. 😀
Dobre Okonomiyaki nie jest złe nawet pycha 🙂
Też uwielbiam! Zwłaszcza na różnych matsuri świetnie smakuje, ale jak ktoś od kilkunastu lat jeździ po festiwalach Japonii i robi okonomiyaki, to musi mieć wprawę 🙂