Jedna z fajniejszych książek jakie czytałem zaczyna się opisem, jak piękna geisza ogrzewa swoim nagim ciałem kimono swego oblubieńca. Kiedy on wstaje kimono jest już ciepłe i gotowe do ubrania. Rzecz dzieje się w dniu nowego roku, czyli zimą
Miły gest, choć nie rozumiałem go aż do chwili kiedy zimowego poranka w Japonii wstałem i chciałem się ubrać…
O tym, że zimno paraliżuje ciało i umysł, że wwierca się w mózg i wywołuje nienawiść do wszystkich i wszystkiego – czytałem. Przy okazji wspomnień zesłańców syberyjskich. Nie potrafiłem sobie jednak wyobrazić, że zimno może zdominować. Ukierunkować na siebie wszystkie myśli i zainicjować przeciw sobie wszelkie działania. Nie rozumiałem, czym jest i jak bardzo destruktywne być potrafi. A przecież nie zaznałem prawdziwego syberyjskiego zimna. Tylko umiarkowane, prawie niewielkie. Japońskie. Zwykłe 寒い. Nic specjalnego. A jednak… Zeszłej zimy, długo nie zapomnę.
W Osace wydawało nam się, że jest zimno. Pierwszą noc spędziliśmy w mieszkaniu bez ogrzewania. Było ok 12-14 stopni. Po kilku minutach w futonie* okazało się całkiem znośnie, choć wtedy jeszcze wspominaliśmy, że dwa dni wcześniej spaliśmy przy kaloryferze w bloku z wielkiej płyty i było nam cieplutko. Dlatego wskazania termometru wydawały nam się żałosne.
Sytuacja szybko się poprawiła, bo właściciel mieszkania zmartwiony tym, że zmarźliśmy, przyniósł nam piecyk elektryczny. Niewielki, ale wystarczyło, by ogrzać nasze 4,5 maty**. Jeśli piecyk chodził za długo, robiło się wręcz nieznośnie ciepło.
Wydawało się, że zimno już nas w Japonii nie dopadnie. Ale oczywiście było inaczej. Końcówkę roku spędziliśmy w osadzie na małej wyspie Osakikamijima. (Nie szukajcie na mapie, to na morzu wewnętrznym. Ogólnie koniec świata i okolic).
Zamieszkaliśmy w tradycyjnym, prawie 90-cio letnim domu, ok 20m od brzegu morza. Dom okazał się wielki. Weranda była ponad dwukrotnie większa niż mieszkanie w Osace. Nasz pokój na piętrze miał 8 mat, ale do dyspozycji mięliśmy aż 4 pokoje. Pozostałe miały po 10 i 12 mat. Oczywiście można było zlikwidować ścianki działowe i mieć jedno wielkie pomieszczenie. Luksus niewyobrażalny.
Ale, ale…
Jedynym źródłem ciepła na piętrze okazało się słońce, którego nie było za dużo. Pietro niżej mogliśmy korzystać z kotatsu, stale okupowanego przez właścicielkę domu. Kotatsu, to niski stolik z lampą grzewczą pod blatem i czymś w rodzaju kołdry dookoła. Siadając przy stoliku wsuwa się pod niego nogi, przykrywa kołderką, żeby ciepło nie uciekało i tyle. Nasza gospodyni siedziała zawsze w puchowej kurtce i wełnianej czapce, z nogami pod stołem. W Domu było ok dwóch stopni Celsjusza. Oczywiście „paniska z Europy” nie schańbią się chodzeniem w czapce i kurtce po domu. Sweter, golf i dwie bluzy owszem, ale kurtka? Nigdy!
Nasza gospodyni miała jeszcze jeden patent na zimno. Termiczne plastry i woreczki. Czyli pakuneczek jakiejś niezidentyfikowanej substancji, który po przełamani wytwarzał ciepło. Przyklejony do pierwszej warstwy ubrania miał ogrzewać plecy (zwłaszcza okolice nerek). Moim zdaniem działało tylko wtedy, kiedy siedziało się opartym o coś. Woreczki dostaliśmy, by schować je wraz z dłońmi do kieszeni.
Wstawanie z futonu było czasem przeklętym. Żeby się ubrać, trzeba wyjść spod względnie ciepłego okrycia i założyć ubrania, które są niemal sztywne z zimna. Wtedy zrozumiałem, czemu gejsza z książki ogrzewa kimono swojemu mężczyźnie. Mój ciepły (w założeniu) sweter stawał się ciepły po ok. kwadransie. Przyjemność zakładania takiego ubrania jest delikatnie mówiąc – przereklamowana. Ubrany jak Eskimos dygotałem z zimna, bo ubranie zamiast ogrzewać chłodziło, a w zasadzie zamrażało.
Po dwóch dniach wpadliśmy na pomysł układania na noc ubrań pod futonem. Spało się może mniej wygodnie, ale rano ubrania nie były zamarznięte. Po kolejnych kilku dniach zorganizowaliśmy sobie elektryczny koc grzewczy pod futony. To okazało się zbawienne, bo kładliśmy się do już nagrzanych posłań, a ubrania wystarczyło wciągnąć pod kołdrę na kilka minut przed wstaniem. I choć w dzień było nam zimno, to chodziliśmy spać z przyjemnością, bo sen oznaczał przyjemne ciepełko.
Największą anty-atrakcją okazał się „siała”, czyli prysznic. Rano niemożliwy, bo woda w rurach była zamarznięta. Ale na szczęście łazienka była po stronie wschodniej, więc w godzinę, góra dwie, po wschodzie zimowego słońca, woda zaczynała płynąc.
Termofor nagrzewał ją do cudownych 42 stopni. Co prawda raz na dwie minuty woda na chwilę traciła temperaturę, ale i tak było znośnie, aż do chwili kiedy wodę się zakręcało. Mokra skóra i powietrze o temperaturze bliskiej zera, to mieszanka rodem z horroru. Ubranie oczywiście już ostygło. Ręcznik był lodowato zimny, częściowo zamarznięty, a okno w łazience się nie domykało.
Dlaczego – ja się pytam? Za jakie grzechy? Staram się być dobrym człowiekiem, trochę leniwym, przyznaję. Ale ogólnie bezkonfliktowym. Więc za co? Za ściąganie na historii w podstawówce? Nauczyciel widział i mi wybaczył. Więc dlaczego? Przecież to nowoczesny, rozwinięty technicznie kraj! Nie mogli wymyślić ogrzewania? W japońskim piekle pewnie nie ma ognia, tylko otwarte okna i zimna woda w kranie. Brrr… Japońdole!!!
Kiedy powróciliśmy na łono cywilizacji, czyli do Kioto. Sylwia włączyła klimatyzację i ustawiła na 37 stopni. (W Japonii klimatyzatory mają funkcję grzania). I katowała mnie tym piekarnikiem przez tydzień, aż jej zamarznięte serce odtajało.
Następny przystanek Okinawa. 23 stopnie w styczniu. Słońce, palmy plaża.
Jak tu nie kochać Japonii?
* Futon – to cudowne w swej prostocie posłanie. Coś między kołdrą i materacem. Kładzie się to na macie tatami, dokłada poduszkę, siebie i całość przykrywa kołdrą. Rano składa i chowa w szafie. Nie potrzeba łóżka, które zajęłoby 80% powierzchni mieszkania.
** Mata/Tatami – czyli podłoga ze sprasowanej słomy ryżowej. Standardowa wielkość ma ok 180cm x 90cm. Nasze mieszkanie w Osace miało 4,5 maty, czyli ok. 6 metrów kwadratowych.
To by częściowo tłumaczyło dlaczego Japończycy tak długo żyją, są po prostu zahartowani! Już nigdy więcej nie będę narzekać na moje 16 stopni.
Ten pokój na piętrze jest piękny!
Piękny, zgadzam się. Spaliśmy w tym po lewej. Był podobny, tylko bez kimona.
Nie zahartowani tylko w lodówce mięso się dłużej nie psuje 😛
Zapraszam do Anglii, gdzie niby jest cywilizacja, a w moim apartamencie nowoczesne grzejniki zasilane 60-letnim bojlerem ogrzewają do 4m kwadratowych mieszkania. 😀 I nie mieszkam na żadnej pipidówie tylko w centrym nowoczesnego miasta. 😀 Na zewnątrz jest teraz cieplej. 😀
Hahaha, oj, doskonale wiem o czym piszesz – kiedy na zewnątrz jest 5 stopni, a wewnątrz tradycyjnego domu jest całe 8. albo 7. Marzenie, by nie wychodzić spod kotatsu, spanie w dwóch parach skarpet, dresach, czapce i rękawiczkach. Po jakimś czasie termofor stał się moim nieodzownym nocnym towarzyszem 😉 Najgorzej było tylko rozebrać się w przydomowej łazience, w której było chyba jeszcze zimniej, niż na zewnątrz 🙂
Termofor, zapomniałem o nim wspomnieć. A Sylwia nosiła go ze sobą jak małego kotka.