Wiele rzeczy w Kioto można zrobić i jeszcze więcej zobaczyć. Ale Kiyomizu-dera zobaczyć trzeba. Świątynia czystej wody, to w zasadzie nie świątynia, a kompleks świątynny. Jej główny pawilon poświęcony jest bogini miłosierdzia Kannon. Stoi w tym miejscu od 1200 lat, czyli w porównaniu z Tō-ji to dzieciak. Jest o prawie 200 lat młodsza.
Kiyomizu-dera pierwszy raz zobaczyliśmy z Kyoto Tower. Już z tej perspektywy robi wrażenie miejsca majestatycznego, ważnego, wartego odwiedzenia.
Trafić do niej można na kilka sposobów.
Można wyjść z autobusu na przystanku Kiyomizu-michi i dalej iść za znakami dla turystów.
Albo spacerując po Gion wystarczy iść za tłumem (pod górę), większość idzie w tę właśnie stronę.
My byliśmy w Kiyomizu dwa razy. Pierwszy raz w Sylwestra. Na miejsce dotarliśmy trochę przed zamknięciem, bo czynało się ściemniać. Drugi raz na godzinę przed wyjazdem z Kioto. Moja propozycja żeby znów wejść na teren świątynny i znów zapłacić za bilet do miejsca, w którym już raz byliśmy, tym razem została przyjęta. Kiyomizu-dera jest ulubionym miejscem Sylwii. Moim chyba też, a przynajmniej jest w czołówce.
Kompleks wita nas wielką czerwoną bramą. Tu przekraczamy granicę między sacrum i profanum. A przynajmniej tak mówi teoria, bo wielu turystów nie zachowuje się jak w miejscu kultu.
Jakoś nie potrafię zakwalifikować publicznej toalety do sfery sacrum. Ale to Japonia, toalety publiczne są wszędzie, więc czemu nie tu? Jak zwykle kolejka do męskiej nie istnieje, a do damskiej jest krótka. Kiedy czekam na żonę, podziwiam mały stawik i pływające w nim karpie.
Wieczorem było tłoczno, ale za dnia było makabrycznie gęsto od turystów.
Natomiast w dzień więcej widać, a wieczorem jest przyjemniej. Jeśli miałbym doradzić jaka pora jest lepsza na zwiedzanie, to wybrałbym odpowiedź w stylu polityka. Czyli odpowiedziałbym na inne, nie zadane mi pytanie. Nie umiem zdecydować.
Porwani przez tłum i rządzę przygody zeszliśmy z głównego szlaku i wdrapaliśmy się po stromych schodach, do chramu Jishu-jinja poświęconego Ōkuninushi, bogowi miłości.
Chram shinto wewnątrz klasztoru buddyjskiego.
Japonia.
Są tu dwa kamienie oddalone od siebie o 18 metrów. Kto przejdzie od jednego do drugiego z zamkniętymi oczami i będzie powtarzał imię ukochanej osoby, ten zazna prawdziwej i szczęśliwej miłości. Obserwowaliśmy przez chwilę jak dziewczyna zakrywając sobie oczy walczyła z pokusą podglądania, a towarzyszący jej chłopcy podpowiadali czy idzie prosto. Jednocześnie przeganiali innych turystów, którzy włazili jej pod nogi. Zero wrażliwości. Dziewczyna walczyła o miłość, a jacyś debile próbowali w tym samym miejscu i czasie robić selfie. Jakby nie mogli się przesunąć o dwa kroki. Nie dziwi mnie, że w niektórych miejscach jest zakaz robienia samojebek. Oczywiście ignorowany, ale… Nawet budda wybacza tylko 3 razy.
Na ołtarzu było coś, co Sylwia nazwała: „dwugłową kupą węża”.
Wróciliśmy na szlak.
Za główną bramą Kiyomizu-dera, jest „zapasowa” brama zachodnia (po prawej), schody (z każdej strony) i dzwonnica (po lewej). Za zachodnią bramą jest pagoda, która z bliska onieśmiela swoim czerwonym kolorem. Ale nie ważne którymi schodami się pójdzie, wszystkie prowadzą w to samo miejsce.
Znów zostałem zaskoczony tym, że wolno mi rozstawić statyw i fotografować bez skrępowania. Jeden z mnichów nawet zajrzał mi przez ramię i wyraził aprobatę wobec uzyskanych przeze mnie efektów.
Bilety, jak to w Japonii, kupuje się tylko po to, by za kilka kroków oddać je komuś innemu. Jednak dojście przed główny ołtarz wymaga cierpliwości i odporności na szturchanie. Ale nie ma tego złego… W kolejce można podziwiać widoki i widokiii…
Przed samym ołtarzem modliło się sporo wiernych, więc schowałem aparat, żeby im nie przeszkadzać. Sprzed ołtarza rozpościera się widok na góry, oddaloną o kilkaset kroków kolejną, mniejszą pagodę i drogę, którą zaraz będziemy schodzić. Spotkaliśmy tu polską rodzinę. Przewodnikiem był im wolontariusz z Osaki. Starszy pan, który bardzo dobrze mówił po polsku. (W Osace jest szkoła języka polskiego).
Część budynków była zakryta wstrętniebrązowym parawanem.
Remont.
Bywa i tak. Ale na szczęście na taras widokowy wejść można. W oddali widać Kyoto Tower i centrum miasta.
Droga w dół musi byś urocza jesienią. My niestety kroczyliśmy nią zimą i mieliśmy mało okazji do podziwiania momiji (czyt. MOMIDZI), czerwonych liści Klonu palmowego. Ale przede mną nic się nie ukryje. Dopadłem je. W styczniu 😉
Na dole można się posilić. Ale najważniejsze, że można się napić ze świętego źródła czystej wody. To od niego wzięła nazwę świątynia, przez niego została tu zbudowana. Źródło spada wodospadem z gór. A w zasadzie to trzy wodospady. A może lepiej wodospadziki, bo ledwie ciurkają. Napicie się wody z wodospadów obdarza pijącego łaską. Długim życiem, sukcesami w pracy/nauce, albo szczęśliwą miłością. Oczywiście wybrać należy tylko jeden. Po napiciu się należy odłożyć czerpak z którego piliśmy do sterylizacji lampą UV. Nowoczesność w starożytnej świątyni.
Życia mi chyba nie starczy na zwiedzenie Japonii. Tyle tam ciekawych rzeczy i miejsc jest do obejrzenia!
Nie tylko w Japonii, w Polsce też jest tysiąc miejsc, które chciałbym zobaczyć. Na szczęście mamy internet i można sobie poczytać i zobaczyć fotki z wielu miejsc, gdzie akurat nas nie ma, a być chcemy.
Chyba to, co wydaje się dla nas inne niż nasze rodzime jest równocześnie bardziej ciekawe. 😉
Tu się zgodzę.
No właśnie, trzeba by chyba z pół roku tam siedzieć i nic innego nie robić, tylko zwiedzać 😉
Tylko, czy mając przed sobą pół roku, wystarczyłoby mobilizacji na zwiedzanie?
Jakbym miała na to kasę, to bym się zmobilizowała 🙂
Pytanie nie brzmi:
„skąd wziąć na to kasę”,
tylko:
„jak na tym zarobić?”
Blog bardzo ciekawy, ale rażą błędy (w tym wpisie np. „podpieowiadali”, „zajżał”). Na mnie również Kiyomizudera zrobiła duże wrażenie. Pozdrawiam 🙂
Dziękuję za korektę. Postaram się przykładać więcej uwagi do pisowni. Z szacunku do czytelników i polszczyzny.
Kiyomizu-dera to jedna z moich ulubionych (niekocich) świątyń. A wiesz może dokładnie, który wodospad na co pomaga? Bo nie udało mi się tego nigdzie rozkminić…
Prawdę mówiąc nie jestem pewny, czy zapomniałem, czy nigdy tego nie wiedziałem. Ale dowiem się.
Trochę bez sensu, że na miejscu nie ma żadnej informacji. Nigdy nie wiadomo czy trafi się na długie życie, sukcesy w nauce, czy szczęśliwą miłość. Lub też bogactwo, urodę i wiedzę, czy też zdrowie, długowieczność, mądrość – bo wersji jest wiele…