Wczoraj późnym wieczorem polsiego czasu zawibrował mi telefon, a chwilę później także tablet. Nic specjalnego, bo tak bywa zawsze kiedy dostaję maila. Ale ta wibracja była jakaś inna. Długa, modulowana. Jeszcze zanim sięgnąłem po elektronikę, żeby sprawdzić, co się stało, już pojawiła się w głowie myśl: trzęsie i to chyba poważnie…
Podczas pobytu w Japonii zainstalowałem w obu urządzeniach aplikacje, ostrzegające o trzęsieniach ziemi. Ostrzegające, to może złe słowo, bo przewidywanie tego zjawiska jest chyba jeszcze mało możliwe. Ale aplikacja szybko informuje, że trzęsienie ziemi było. I zaraz pokazuje mapkę gdzie dokładnie i o jakiej sile, oraz czy spodziewane jest tsunami.
Zerknąłem na mapę. Trzęsienie było na oceanie. Na północny wschód od Tokio. Nic specjalnego, bo tam trzęsie prawie codziennie. Moje aplikacje pokazują tylko trzęsienia powyżej 4,5 stopnia, czyli takie, które da się poczuć. Wstępny szacunek: ok. 7 stopni. W porównaniu z trzęsieniem ziemi u wybrzeży Honsiu w 2011 (9,2 stopnia), to mało. Ale dla porównania, siódemka zniszczyła w kwietniu Kumamoto, a w 1995 roku Kobe. W Umbrii we Włoszech (sierpień 2016), był tylko 6 stopni, a miasto mocno ucierpiało.
Dla mniej zorientowanych: między 6 a 7 jest dziesięciokrotna różnica w amplitudzie drgań i 32 krotna w ilości wyzwolonej energii. A teraz znów trzęsie w okolicach. Fukushimy…
W nocy naszego czasu i rankiem czasu japońskiego podawano informacje, o braku zniszczeń i ofiar, ale ostrzegano o nadchodzącym tsunami 1-3 metrów.
Z punktu widzenia warszawskiej kanapy jest OK. Dla Japonii to, to nie dużo. Dadzą radę, można iść spać. Ale z punktu widzenia mieszkańca regionu, to trochę przerażające, kiedy przed szóstą rano zaczynają wyć syreny alarmowe. Ci ludzie ledwie 5 lat temu przeżyli jedną z największych katastrof naturalnych w historii. Gdybym był tam dzisiaj, to pewnie zgłupiałbym ze strachu.
Agencja Kyodo podaje (stan na godz. 11:15, 22 listopada), że ofiar nie ma. Jest kilkanaście osób rannych i trochę bałaganu, ale nic z czym nie można sobie poradzić do wieczora. Trochę straszą awarią systemu chłodzenia w Fukushimie, ale zaraz uspokajają, że awaria już opanowana i do nowego skażenia nie doszło. Był jeszcze pożar w rafinerii, ale niewielki i nie wiadomo, czy wywołany trzęsieniem. Część pociągów Shinkansen została wstrzymana, lub opóźniona. Odwołano niektóre loty na lotnisko Sendai. Znaleziono kilka przewróconych łodzi, ale nie wiadomo, czy byli na nich ludzie. Na wszelki wypadek służby ustalają właścicieli i zaczęły poszukiwania. Rząd obiecuje, że trzyma rękę na pulsie. No, bo niby co ma powiedzieć? Trzymać rękę może, ale nie ma wpływu na wstrząsy wtórne. A te spodziewane się jeszcze przez tydzień.
Szkoda mi tej Japonii. Biedny kraj i cały czas cierpi z powodu trzęsień. Natura mogłaby czasem odpuścić.