Zwiedzając to i owo, kilkukrotnie spotkaliśmy się z miejscowym przejawem marketingowego geniuszu. Mała herbaciarnia stojąca na terenie atrakcji turystycznej oferuje bardzo niskie ceny, przy okazaniu biletu wstepu do wcześniej wpsomnianej atrakcji.
Nic nadzwyczajnego. Herbaciarnia oczywiscie stoi na szlaku zwiedzania, praktycznie tuż przy bramie wyjściowej. Czasem wręcz na drodze wyjściowej. Grzech nie skorzystać. Zwłaszcza kiedy już się zobaczyło, co chciało. A przy tym trochę zmarzło, a teraz w dobrej cenie można napić się ciepłej herbatki w kolorze atomowej zieleni, a do tego gratis ciasteczko. Ciasteczko z fasoli, więc konststencji gluta, ale smaczne i bardzo japońskie.
Stoliki ustawione są wśród zieleni, drzewek bosnsai, albo innych chryzantem. Jest uroczo.
Tylko tabliczki na stolikach są jakieś dziwne. Przypuszczam, że to kalka jezykowa z jedynego słusznego języka, na jedyny gaijiński. Problem w tym, że tak niezrozumiały angielski wystepuje chyba tylko w Wielkiej Brytanii i na tej kartce.
Ale nie o zawiłościach językowych chciałem pisać, a o zawiłościach handlowo marketingowych. Bilet na zwiedzanie daje zniżkę. Ale bez biletu nie da się tu dojść. Dlatego nikt nie prosi o okazanie biletu, bo sam fakt bycia w tym miejscu oznacza, że bilet się kupiło. Ale „rabat” kusi. Cena faktycznie jest śmiesznie niska. Interes się kręci, nie widzieliśmy nikogo, kto z okazji nie skorzystał. Poza ogrodnikiem, ale on był w pracy.
Hahaha, no cóż, to chyba dość japońskie podejście. Nie zawsze widzimy (my – gajdzini) w nim logikę, ale na pewno jakaś za tym stała! 🙂
A ja widzę logikę i wcale nie miałem zamiaru jej wyśmiewać, a raczej promować.
logika w tym jest żelazna – herbata jest dobra na wszystko 😉
strzał w dziesiątkę 😉
Jak ja sobie pomyślę, że ten angielski brzmi jak z tłumacza google to i tak nie jest źle w porównaniu z angielskim, z jakim dzwonią do mnie ludzie. I nie, Azjaci mówią dobrze (może z niezrozumiałym akcentem czasem). Chyba dlatego bez problemu zrozumiałem o co chodzi. 😀
Raz mi połowa ma przygotowała taką herbatę – prawie tradycyjnie. Prawie, bo zamiast mniejszych kubeczków miałem kubek wielkości małej doniczki. Ale herbata była przepyszna. 🙂