Watashi no namae wa Yanushyu desu.
Na imię mi Janusz. Jestem mężem Sylwii, która jest cichym bohaterem tej historii. A historia dotyczy podróży. Planowanej od lat, wymarzonej podróży do Japonii.
Od blisko dwóch dekad trenuję sztuki walki, zawsze karate, ale czasem coś jeszcze, kobudo, battodo, chanbarę. Jak jest czas i zdrowie.
Naturalnym było, że w pewnym momencie życia zainteresowałem się Japonią. Zacząłem myśleć, że „kiedyś” tam pojadę. Ale to nic nadzwyczajnego. Chyba wszyscy chcą „gdzieś”, „kiedyś” pojechać. Tylko żeby spełnić te plany potrzebują katalizatora, kogoś kto powie, ”teraz i już! Pakujesz się i jedziesz”.
Ale od początku. Był rok 2007r. W ciągu kilku tygodni moje życie zupełnie się zmieniło. Skończyłem studia, pochowałem ojca i pojechałem na obóz Battodo – japońskiej szermierki. Któregoś popołudnia mój obozowy współlokator wyszedł z pokoju, nie zamykając drzwi. Półśpiący wychyliłem się zza ściany i elokwentnie zakrzyknąłem w stronę korytarza:
– Eeee!!! (czyt. niech ktoś zamknie te przeklęte drzwi.)
– Co tam? – wskoczyła do pokoju nieduża, roześmiana, ruda dziewczyna z promiennym uśmiechem.
– Szukam żony – palnąłem oszołomiony pozytywną energią jaka zaatakowała mnie z jej strony.
– Znalazłeś. Wstawaj i choć na herbatę!
I poszedłem. Jutro mija 7 lat od naszego ślubu. I dokładnie 347 dni od kiedy Sylwia wypowiedziała noworoczne życzenie. „Żebyśmy w tym roku pojechali razem do Japonii”. Razem, bo Sylwia już w Japonii była. Dwa razy. Jest absolwentką Japonistyki i multimedalistką w sportowej wersji japońskiej szermierki – chanbara. Dwukrotnie reprezentowała nasz kraj na Mistrzostwach Świata w Jokohamie. Nie straszne jej trzymiesięczne tourne po Kraju Kwitnącej Wiśni związane z wymianą studencką i pracą na wolontariacie.
Ja podróżowałem tylko na studia zaoczne, do Szczecina. 8h w pociągu, 3 dni na uczelni i znów do Warszawy. I tak 3 razy w miesiącu, przez 4 lata. Sporo kilometrów, ale mało turystyki.
Tyle historii, a współcześnie? Sylwia jest agentem turystycznym. Organizuje japońskim turystom wycieczki po Polsce. A ja realizuję się w swojej drugiej pasji – akwarystyce. Zakładam i pielęgnuję nowoczesne akwaria ozdobne. Zwykle małe, podwodne światy inspirowane ogrodami japońskimi.
Sylwia czasem służbowo musi poznać jakiś zakątek Polski. Chętnie wtedy się podczepiam, zabierając ze sobą aparat. Aparat to mój dodatkowy organ. Jest prawie jak część ciała, trudno mnie spotkać bez niego.
Oboje jesteśmy instruktorami karate. Mamy super kota i lubimy podróże. Lubimy też o nich opowiadać i dlatego powstał ten blog. Zapraszamy.
Sylwia
i Janusz
Przemila ta Wasza historia. Duzo usmiechow I serdecznosci przesyłam.
Dziękuję za wskazanie na bloga, będę zaglądała