Zieloną herbatę lubię, ale bez przesadyzmu. A przynajmniej tak było przed wyjazdem do Japonii. Bo zielona herbata, to nie zawsze to samo. Specem nie jestem, a przepisywać Wikipedii nie zamierzam, więc wykładu nie będzie. Ale takiej mnogości herbat, to jeszcze nie widziałem. I nie chodzi mi o perfumowanie, aromatyzowanie i dodawanie kwiatów czy owoców do herbaty, żeby stworzyć nowość rynkową. Chodzi o to, że herbata bez dodatkowych wynalazków może być różna i mieć różne przeznaczenie.
Senchę chyba wszyscy znają, nawet ci, co o tym nie wiedzą. „Zwykła” zielona japońska herbata. Genmaicha, to herbata z prażonym ryżem, którą bardzo lubię i też jest dość popularna. Znam jeszcze Hōjichę, która smakuje dymem z węgla drzewnego. Dobra do ciężkiej kolacji, ale nie tuż przed snem, bo wali mi po niej serce. (Ale nie aż tak mocno, jak po słabej kawie, ja po prostu jestem wrażliwy na wszelkie stymulanty).
Moja wiedza o zielonych herbatach kończyła się w tym miejscu.
Z nazwy i przeznaczenia znałem jeszcze Matchę, ale piłem wcześniej tylko raz i Sylwia twierdziła, że była „taka sobie”. Czyli, że była do niczego i nie warto było tego pamiętać.
W Japonii poznałem jeszcze kilka herbat, o których w gaijińskim internecie jest niewiele napisane. Herbaty do picia na zimno, albo polecane tylko na lato, bo zimą źle smakują, herbaty na przeziębienie, na porę deszczową, do śniadania itd.
Dalej będzie już tylko o Matchii.
Pierwsze spotkanie na japońskiej ziemi z zieloną herbatą, to była czekolada kupiona zaraz po wyjściu z pociągu z lotniska do Osaki. Czekolada zapakowana w kartonik, a w kartoniku 6 ofoliowanych kawałków. Każdy z kawałków dzielił się na 3 kostki zawinięte w papierek. Już rozumiem, czemu Japończycy nie tyją. Żeby się dobrać do czekolady trzeba spalić więcej kalorii, niż ona dostarcza. Poza tym, nie jest słodka. Smakuje… dziwnie. Przyjemnie, ale czy czekoladowo? Trudno powiedzieć.
Zanim opędzlowaliśmy opakowanie i nazbieraliśmy całą kieszeń śmieci podjęliśmy decyzję, że kupimy tego dnia jeszcze jedną. Znaczy, że zasmakowała. Oczywiście Sylwia lubiła ją już wcześniej, ale dla mnie to było odkrycie. No i te śmieci. Oczywiście najbliższy kosz na śmieci był w naszym domu. To też nie zachęca do kupowania słodyczy, czyli do tycia.
Później matchią w formie herbaty byliśmy raczeni w restauracji. Różni się tym od innych herbat, że zmieloną na proszek uciera się z gorącą wodą, a nie tylko zalewa. W matchii nie ma fusów. Nie przypomina niczego, ale można to polubić.
Kolejnym odkryciem były lody. No może nie odkryciem, ale zwykle nie wychodzi się z domu w zimę, żeby iść na lody. Zwłaszcza do lokalu, gdzie zielone lody były jedynym asortymentem, a kolejka jakby złoto rozdawali. Pyszne. Tylko zimne. Ale przynajmniej się nie topiły.
Najlepiej wspominam coś w rodzaju ptysia z nadzieniem o smaku zielonej herbaty. Tak mi smakowało, że zanim skończyłem stanąłem w kolejce jeszcze raz. Sylwia się ze mnie śmiała, ale nie odmówiła repety.
I na koniec Matcha Latte. Zielona herbata z mlekiem, to wynalazek trudny do określenia. Zdecydowanie jest odległy japońskiej tradycji kulinarnej. Zwierzęcy tłuszcz i herbata…
Robi się tak jak kawę latte. Spienia ciepłe mleko i dodaje roztrzepaną zieloną herbatę. Można zrobić w domu. Pierwszy raz piłem toto w Starbucksie w Osace. Nie zachwyciło mnie. Ale na lotnisku przed powrotem do Polski postanowiłem spróbować jeszcze raz. I choć ze smutkiem opuszczałem Japonię, to miło wspominam tą chwilę.
W październiku Matcha latte pojawiła się w Starbucksie w Polsce. Myślałem, że za kilka tygodni zniknie, ale nie zniknęła. A dobrą wiadomością jest to, że pracownicy nauczyli się jak to robić, bo na początku były z tym trudności. Przestałem się przejmować tym, czy to wynalazek japoński, czy nie japoński, oraz że kosztuje trochę za dużo. Budzi dobre wspomnienia, więc kiedy nam źle, zimno lub smutno, to idziemy na zieloną herbatę z mlekiem. W domu nie robimy, bo chwilowo sie skończyła.
Dziś dostałem maila od japońskiego Amazona. Stwierdzili, że oddadzą mi trochę kasy, bo koszty przesyłki okazały się mniejsze niż zakładano. Takie podejście do klienta zachęca do kolejnych zamówień. Może kupię dostępne tylko w Japonii, kapsułki do ekspresu Nescafe Dolce Gusto. Oczywiście kapsułki Matcha Latte.
Jeśli chcecie poczytać o innym obliczu herbaty w Japonii, zapraszam na sympatycznego bloga Izabeli. Polecam.
O! Nawet nie wiedziałam, że w Starbucksie jest mattcha late! Ale z drugiej strony skąd mogłam wiedzieć, jeśli tam nie chodzę… Ja też mam swój napój, kiedy dopada mnie „poczucie wielkiego nieszczęścia” i jest nim turecki salep – mleczny napój przyrządzany ze sproszkowanych bulw storczyka, koniecznie z cynamonem. Zakochałam się w nim siedząc w czerwcową noc nad brzegiem Bosforu i tak już mi zostało. Co więcej? Matchę dziś piłam na drugie śniadanie, ale niestety nie smakowała tak, jak ta w Japonii. A może po prostu jestem niewprawiona w jej przygotowywaniu. Przed wylotem do Polski odkryłam za to inną herbatę – jest to wędzona herbata z prażonymi ziarnami jęczmienia. Bardzo aromatyczna. Przyrządzała i sprzedawała ją jakaś mała herbaciarnia w bocznej uliczce Ningyocho w Tokio. Trafiłam do niej… po zapachu. Zajęło mi to wprawdzie pewnie dobry kwadrans, ale zapach herbaty unosił się na całym osiedlu 🙂
Ja też bym nie wiedział, gdybym nie przeczytał na jakimś blogu.
Wyobrażam sobie jak węszysz… I wygląda to zabawnie.
Ha, ha, ha. To sobie jeszcze wyobraź, jak wpadam do tej herbaciarni i jak oszołom zaczynam im wąchać wystawki sklepowe, by znaleźć”tą, która tak pachnie” 😉 #jakpies #gajdzinaniepojmiesz 😉
Sam bym wezwał policję. Nie czekał, aż zrobi to jakiś gaijinofob.
Chyba się przejdę i spróbuję.
Z zielonej herbaty robią wszystko. Od lodów do zwykłych potraw (moja ulubiona to ryż zalewany zieloną herbatą z glonami). 🙂
A jakie glony?
Nie znam sie za bardzo na glonach, ale chyba wakame. Dobrze całość smakuje z prażonym sezamem.
Jeśli chodzi o ochazuke, to zazwyczaj dodają do tego pokrojone drobno nori 🙂
Tego to nie wiedziałem. Człowiek uczy się całe życie. 😉
Japońskie pampuchy (nie wiem jak to się fachowo nazywa) z matcha i słodką fasolą rządzą 🙂
To może być mochi 😉
Niestety to nie mochi. Zresztą zielone mochi z nadzieniem z zielonej herbaty i słodkiej fasoli też jest pycha 🙂