Oceanarium Kaiyukan w Osace było do niedawna jednym z tylko trzech, które chciałem zobaczyć. Pozostałe dwa to Oceanário de Lisboa i Churaumi na Okinawie. Do Lizbony od jakiegoś czasu dojechać z Warszawy Autostradą. Oczywiście szybciej i wygodniej samolotem. Na Okinawę z Warszawy trochę dalej. Ale z Osaki, to już tylko 1500km. Od kilku lat na mojej liście jest jeszcze Dubai Aquarium & Underwater Zoo. Gdybym dostał szansę pracy w którymkolwiek z tych miejsc, to pozytywną decyzję podjąłbym w czasie nie dłuższym niż potrzeba na zrobienie siedmiu oddechów.
Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że tym razem jesteśmy w Osace, więc wybieram się do tutejszego Oceanarium. Nieszczęście, bo znajomi Japończycy sugerują mi, że teraz to już nie ma sensu iść do żadnego innego, bo się rozczaruję. Tylko Okinawa może przebić Osakę, a tam się nie wybieram z braku czasu. W Japonii Oceanaria są w każdym większym mieście, a czasem nawet na niewielkich wyspach, jak Miyajima w okolicach Hiroshimy.
Na miejsce przyjeżdżam metrem. Ze stacji Tamagawa najpierw Sen-Nichimae Line (różową), a potem linią Chuo (zieloną). Ta druga jest na sporym odcinku nadziemna, więc mogę się łatwo zorientować gdzie jestem. Na mapie wygląda, że do przejechania jest trochę mniej niż pół miasta. Ale razem z przesiadką podróż trwa ok. 16 minut.
Na stacji Osakako ruch pieszy jest prawostronny, co jest w kilku miejscach wyraźnie oznakowane. Oczywiście prowadzi do małego zamieszania, bo już przyzwyczaiłem się do chodzenia po lewej. Na szczęście nikt nie idzie z przeciwka, więc nikomu nie wadzi, że chodzę zygzakiem (po prawej kiedy widzę oznakowanie i po lewej kiedy się zamyślę, a potem znów po prawej kiedy jestem tak zamyślony, że zapominam iż jestem w Japonii).
Do Oceanarium droga ze stacji jest banalnie prosta. Trzeba iść w stronę diabelskiego młyna, (też jednego z największych na świecie), potem w lewo, a stamtąd już widać cel podróży. Cała okolica wskazuje na to, co jest najważniejszą atrakcją tego miejsca. Na każdym budynku, każdym sklepiku i nawet na doniczkach przed knajpkami są wymalowane ryby i inne morskie stworzenia. Ale najczęściej jest to Rekin wielorybi, który jest symbolem Kaiyukan.
Przed kasą biletową, na chodniku, siedzi całkiem spora liczebnie wycieczka szkolna. Poza uczniami jeszcze nie ma zbyt wielu chętnych do zwiedzania. Zastanawiałem się przez chwilę, czy powinienem się śpieszyć, zanim stado ruszy, czy poczekać aż przejdzie. Ostatecznie zapominam o nich kiedy przychodzi mi kupować bilet. Pierwszy raz mam zrobić to samodzielnie, bo Sylwia ma inne plany na ten dzień i w ogóle tu ze mną nie przyjechała. Podchodzę do okienka stremowany jak młoda aktorka. Oczywiście nie ma się czego bać. Nawet gdybym nic nie powiedział, to kupiłbym bilet, tak jak Niemcy za mną. Pokazali na palcach i dostali co chcieli.
Oto spełnia się moje główne podmarzenie. Marzeniem głównym było znaleźć się w Japonii. Celebruję ten moment zupełnie niepotrzebnie, ale w końcu wchodzę do budynku. Fanfar nie ma. A w zasadzie były, tylko przed budynkiem, a nie w środku. Kiedy przechodzi się pod ozdobioną światełkami „bramę” rozbrzmiewają fanfary i światełka migają. A kiedy postoi się tu chwilę (najczęściej pozując do zdjęcia), to zamiast fanfar rozbrzmiewa przyjemna dla ucha melodyjka, a światełka zmieniają się z żółtych na niebieskie. Albo odwrotnie…
Jako akwarysta z zawodu i zamiłowania czuję się podniecony jak raper Jaro na rowerze. Znalazłem się w jednym z największych Oceanariów na Świecie. Najpiękniejsze było to, że o większości zwierząt w tym przybytku, mógłbym opowiadać godzinami. Może poza pingwinami i wydrami. Pingwiny zasadniczo znam tylko z opowieści Krystyny Czubówny. Nieco odbiegają od moich ichtiologicznych zainteresowań, a wydry na studiach traktowaliśmy jak szkodniki, które trzeba uwzględnić przy obliczaniu jak dużo ryb uda nam się wyhodować.
Zwiedzanie zaczyna się niewinnie. Tunel z rekinkami. Smutnie krótki. Jeden z pierwszych takich, a nie najnowocześniejszy, więc wybaczam mu jego nieefektowność. Choć mam świadomość, że 20 lat temu musiał powalać na kolana. Prawdziwe zwiedzanie rozpoczynamy od działu przedstawiającego faunę słodkowodną. Wydry śpią przy wodospadzie i są urocze. Salamandra olbrzymia leniwie maszeruje po dnie swojego zbiornika, jest ogromna i paskudnie brzydka. Zaraz obok małe kraby wspinają się po zalewanej wodą, prawie pionowej skale.
A potem ocean.
Ocean symbolizowany tu przez wielki zbiornik, który zwiedza się chodząc wokół niego. Trasa zwiedzania to 4 okrążenia, na różnych piętrach ogromnego gmachu zbudowanego wokół akwarium. Są też mniejsze zbiorniki po zewnętrznej stronie trasy wycieczkowej. To tu pławią się Delfiny i Uchatki.
Delfiny bawią się w berka, a Uchatki bawią się ze zwiedzającymi. A konkretnie z jednym z nich, który puszcza po podłodze niewielką piłkę, a Uchatki śledzą jej ruch, jak aportujący piesek. Oczywiście piłka jest po złej stronie szyby, ale im to chyba nie psuje zabawy. Przez kilkanaście minut obserwuję jak te śmieszne skądinąd ssaki, nie odstępują mężczyzny z piłką. Zdają się z nim „romansować”, pływając na wprost niego patrząc mu w oczy, a wszystko głową w dół, tylko po to by było zabawniej.
Wielkie ławice ryb, robią wrażenie, ale moja uwagę przyciąga nurkujący chłopak ze szczotką, który szoruje glony ze skały. Potem inny, który w czapce Mikołaja (nadchodzą święta) nurkuje w wielkim akwarium i pokazuje kolejne karty z życzeniami dla zwiedzających. Od kilku tygodni można było takie życzenia zamówić. Oczywiście jakiś romantyczny miłośnik Oceanu zamówił dla swej lubej wyznanie miłości. A potem się jej oświadczył. A przynajmniej tak mi się wydaje, bo nagle zrobiło się szumnie i radośnie, zawstydzona dziewczyna zrobiła się czerwona jak gotowana ośmiornica, a chłopak, nie mniej przejęty chyba został przyjęty. Odetchnął z ulgą i uśmiecha się triumfalnie. Czy dobrze interpretuję tą sytuację, nie mam pewności. „Nowonażeczeni” są Chińczykami, więc nie rozumiem ani słówka z tych napisanych i wypowiedzianych. Poza tym wciąż jestem piętro wyżej i wszystko oglądam przez szybę akwarium.
Meduzy.
Kocham patrzeć na te zwierzęta. Ale jakoś nie mogę sam siebie przekonać do pomysłu zbudowania w domu akwarium dla meduz. Wydaje mi się, że lepiej sprawdziłyby się w hotelu, restauracji, czy innym takim miejscu, gdzie ludzie przychodzą i odchodzą. Ale w domu, na co dzień, mogłyby się szybko znudzić. Moje próby uchwycenia meduz na zdjęciach lekko kolidują z próbami zrobienia tego samego przez młodą Japonkę. Niemo i nieśmiało nie wchodzimy sobie w drogę, a nawet pomagamy wzajemnie. Wymieniamy się stanowiskami, zasłaniamy światło, które mogłoby się odbijać w szybie, nawiązujemy mentalne fotograficzne porozumienie. Na końcu działu wymieniamy się na chwilę aparatami, aby porównać, czy zdjęcia są OK, a potem każde z nas odchodzi w inną stronę.
Dochodzi 15:00. Czas się zbierać. Już prawie 5h zwiedzam to, co zostało zaplanowane na 2h. Sylwia już dzwoniła, że jedzie do mnie, spotkamy się przy kasach biletowych. Mam dać znać, jak będę wychodził. Jeszcze zostały mi do podziwiania rekiny, pingwiny i płaszczki, które pływają w otwartym, płaskim, wielkim zbiorniku na środku dużej hali. Wszędzie w koło są małe umywaleczki. Można umyć ręce, a potem pogłaskać płaszczkę. Najpierw wydało mi się to idiotycznym pomysłem. Ale teraz widzę, że te ryby same podpływają do ludzi, a czasem nawet wystawiają się do głaskania, przez ciekawskie dziecięce rączki. Gdyby tego nie chciały, to siedziałyby zakopane w piasku na środku akwarium tak daleko, że nie dałoby się ich nawet zauważyć, a co dopiero dotknąć. A przynajmniej ja tak myślę, że one tak myślą. W końcu zwierzęta nie są głupie i nie robią dobrowolnie, czegoś co jest dla nich nieprzyjemne i nie niesie żadnych korzyści.
4 thoughts on “Oceanarium w Osace”