Wbrew temu co Wam się wydaje, Hiroszima to nie jest miasto, które zwiedza się w jedno popołudnie. I wcale nie przypomina Prypeci.
Kto na dźwięk słowa Hiroszima nie pomyślał o bombie atomowej?
Nie jest już ważne, czy był ktoś taki. Od dziś nie będziecie myśleć tylko o bombach, grzybach atomowych i zbrodniach wojennych, tego czy innego narodu.
Hiroshima 広島 oznacza: 広 szeroka 島 wyspa. Miasto, które owszem jest na wyspie, ale każde japońskie miasto znajduje się na jakiejś wyspie. Czyli żadna nowość. Jest to więc nieco myląca nazwa, bo kiedy patrzy się na mapę, to Hiroszima leży nad morzem, a nie na wyspie. No chyba, że patrzycie na dużą mapę. Wtedy nawet zauważycie, że jest to Japońskie Morze Wewnętrzne, nazywane przez miejscowych Seto. Jeszcze bardziej dociekliwi zauważą, że Hiroshima poprzecinana jest odnogami rzeki Hon, w delcie której leży miasto. A kiedy je zakładano leżało między tylko dwiema odnogami rzeki, czyli właśnie na szerokiej wyspie. Zagmatwane…?
To jeszcze dodam, że Hiroszima wraz z Kure tworzy 1,5 milionową metropolię. [Ha, ha, wreszcie jakieś japońskie miasto mniejsze od Warszawy]. Kure znane jest głównie z tego, że była tu główna baza Nippon Kaigun, czyli marynarki wojennej Cesarstwa Japonii. Warto wspomnieć, że przed wojną była to trzecia co do wielkości flota na świecie, która z wiadomych przyczyn została rozwiązana w 1947roku.
Miasto zbudowano w prefekturze Aki (obecnie Hiroshima) w delcie rzeki Ōta, wokół zamku ufundowanego przez panującego na tych terenach pod koniec XVI wieku daymio klanu Mori. Daymio to taki książę, czy jakoś tak. Szef wszystkich szefów w danym klanie. Są słowa, które ciężko przetłumaczyć na język zupełnie innej kultury. Daymio, to daymio. Na imię facet miał Terumoto, ale kogo to dziś obchodzi? Ważne, że rządził klanem Morii. Mon, tego klanu (nasz odpowiednik herbu rodowego) widać czasem na ulicach miasta.
Niestety w bitwie pod Sekigaharą klan Mori walczył po złej stronie (złej z punktu widzenia szoguna Tokugawa, który bitwę wygrał). W związku z tym pan Mori został z zamku przegnany, a nowy pan postanowił zamek wyremontować, czym podpadł szogunowi i jego też wygnano. Kolejny właściciel zamku, pan Asano i jego potomkowie, mieszkali w nim przez 12 pokoleń, aż do Restauracji Meiji i zniesienia systemu feudalnego.
Zauważyliście, że rzeka Ōta gdzieś po drodze zmieniła nazwę na Hon? Tak to jest w Japonii, że nazwy się zmieniają. Czasem z czasem, a czasami Bóg wie dlaczego. Spotkałem się z tym, że rzeka po jednej stronie mostu nazywała się inaczej niż po drugiej. Dlaczego? Nikt nie wie. A przynajmniej nikt, kogo pytałem. Albo wiedzą, ale nie potrafią wytłumaczyć.
Wróćmy do Hiroszimy. Początki miasta nie były zbyt spektakularne. Wokół zamku wyrosło pięć wiosek, a włości nazywano „Gokamura”. Czyli pięć wsi nazwano „pięć wsi”. Bardzo niespektakularnie. Ale Pan Mori miał trochę ambitniejsze plany niż władanie pięcioma wioskami i szybko podbijał wcale nienajbliższą okolicę. Jak już miał pod swoim butem całkiem zacną połać ziemi, to zmieniono nazwę jego stolicy na Hiroszima.
Po takim wstępie nikogo nie powinno dziwić, że zwiedzanie miasta zaczęliśmy od zamku. Zamek jest teraz muzeum, które opowiada o czasach dawnych, czyli sprzed Wojny na Pacyfiku, a nawet sprzed Restauracji Meiji.
Do miasta przyjechaliśmy z Takehary i już z okien autokaru zobaczyliśmy zamek. Nie było trudno do niego trafić, bo zamki lubią wystawać ponad miejscową zabudowę. A już na pewno ponad miejscowe drzewa. Teren wokół zamku otoczony jest fosą i po jej przekroczeniu znajdujemy się na wyspie. Znów. Ale to jeszcze nie jest wyspa, na której jest zamek. Ha, ha, ha, taki żart miejscowych architektów. Wyspowa Incepcja, zagłębiamy się w coraz głębsze pokłady wyspiarstwa. Wyspa na wyspie na wyspie.
Za bramą, ale przed mostem na wyspę zamkową, mamy fragment muzeum. Jedno z tych, w których chodzi się w kapciach po idealnie wypolerowanej drewnianej podłodze.
Przed tą częścią muzeum, a dokładniej przy moście, stoi drzewo Eukaliptusa. Z jego gałęzi zwisają papierowe żurawie. Drzewo jest o tyle niezwykłe, że 740 metrów od niego znajdowało się epicentrum wybuchu bomby atomowej. Ono przeżyło, a zamek znajdujący się 200 m. dalej nie przetrwał.
Karpie.
Zamek nazywany jest zamkiem karpii i stojąc na moście zrozumiałem, dlaczego. W fosie pływa ich całkiem sporo i są bardzo ładne. A do tego wiecznie głodne i lgną do ludzi.
Biorąc pod uwagę, że aby wejść na wyspę zamkową pokonaliśmy dwa mosty, a każdy z nich był przeprawą pieszą, widok parkingu cokolwiek nas zadziwił.
Parking i samochody na nim, znajdują się na wprost świątyni Gokoku. Fartem nowicjusza trafiliśmy na jakieś miejscowe święto, więc całą okolicę wypełniały dzieci ubrane w piękne kimona.
Świątynia pierwotnie była gdzie indziej, ale podczas odbudowy miasta ktoś wpadł na pomysł, że można ją tu przenieść. Dla mnie rewelacja, bo świątynia jest ładna i warta zobaczenia, ale żeby specjalnie do niej jechać w inny zakątek miasta? Raczej nikt by tego nie robił.
Ornamentacja zamku i świątyni to głównie wizerunki karpia. Poza wielkimi zielonymi figurami karpii, najbardziej urzekł mnie posąg konia. Jest jakiś taki… elegancki.
Sam zamek, do którego podchodzi się o małych schodkach jest ładny. I w zasadzie tyle. Podobno inspirowany po części zamkiem w Ōsace… Chyba rysunkiem zamku w Ōsace, bo jest mikro zamkiem. Jakby zbudowany w skali modelarskiej. Uroczo niewielki, z zewnątrz drewniany i zwyczajnie nam się podoba. A do tego, nie trzeba wielce kombinować, żeby zmieścił się na zdjęciu.
Wewnątrz jest główna część muzeum, które nie tylko pokazuje historię samego zamku, ale także historię miasta. W zasadzie fotografować nie wolno, ale są wyjątki. Z tarasu na szczycie jest widok na miasto, choć tak naprawdę tylko na park wokół zamku, fosę i najbliższą okolicę. Zamek jest zwyczajnie za niski, żeby zobaczyć coś więcej i nie pomaga mu nawet, że jest na wzniesieniu. Góry na północy też nieco ograniczają widoczność.
Na tarasie widokowym rozwiązała się zagadka samochodów przed świątynią. Na wyspę zamkową można wjechać od wschodu zwykłą asfaltową drogą. Wolę tą dla pieszych.
Mnie osobiście najbardziej spodobał się widok zamku po zmroku.
Świetne zdjęcia i przepiękne miejsce.