Plany planami, ale czasem trzeba je zmienić. Dziś rano wszystko szło, nie tak. Telefon był rozładowany, w sklepie nie było mojego ulubionego onigiri z tuńczykiem. A na domiar złego w naszym budynku pojawili się gaijini (cudzoziemcy). Mój sielankowy świat umarł w butach. Specjalnie wróciłem z łazienki, żeby zamknąć pokój. Z obcymi nigdy nie wiadomo, a w pokoju mamy tonę sprzętu fotograficznego, tablety, laptop, telefony i całe zapasy gotówki, zbierane przez kilka miesięcy.Gaijini mnie nie zawiedli, czyli robili wszystko na opak. Hałasowali. Nie zdjęli butów w genkanie i wleźli do pokoju w buciorach, po drodze ciągnąc walizy po tatami. Pewnie w kapciach łazienkowych chodzą po pokoju i odwrotnie. A na koniec wlezą brudni do wanny, zamiast najpierw wziąć prysznic. Paranoja.
Sylwii natomiast poszło lepiej i spotkanie biznesowe zakończyła szybciej niż planowała. Na dodatek chyba wszyscy byli zadowoleni, a już na pewno zaskoczeni, że prezentację o Polsce przygotowała po japońsku.
Mając pół dnia przed sobą, obraliśmy cel. Zamek Osaka.
W zamku bałagan, bo niby ruch prawostronny, ale respektuje to tylko połowa zwiedzających, czyli cudzoziemcy. Na dwóch z siedmiu pieter jest zakaz fotografowania, ale respektuję go tylko ja i może jeszcze dwóch starszych Japończyków. Na tarasie na szczycie ścisk, tłok i pandemonium, bo mimo zakazu, wszyscy machają telefonami na wysięgniku i robią sobie samojebki. Nie wiem po co, bo zamku na tych zdjęciach nie będzie. My zrobiliśmy zdjęcie na którym widać miasto w poświacie zachodzącego słońca. Selfie mówimy stanowcze NIE.
Wymęczyłem Sylwię ponad wszelkie granice, czekając na odpowiednie światło do zdjęć i szukając kadru idealnego. I w tym czekaniu i szukaniu nie zauważyłem Czapli, która siedziała na drzewie, na dziedzińcu zamku. Na szczęście Sylwia naprawiła ten błąd.
Kiedy już zaszło słońce, a Sylwia miała ochotę mnie zabić, przekonałem ją, że jeszcze musimy wjechać na Umeda Sky Building. Dla tych, co też chcieliby tam jechać wskazówka. Wysiądźcie z metra na stacji Umeda, wyjdźcie 5-tym wyjściem, idźcie prosto do świateł, potem w lewo do końca ulicy, po prawej jest przejście podziemne, które kończy się dokładnie tam gdzie chcecie. My tak nie zrobiliśmy. Zamiast patrzeć na mapę, patrzyliśmy w górę. Wiedząc jak budynek wygląda, szukaliśmy jego kształtu. A tu zasadzka, budynek stoi innym bokiem do nas, niż jest na zdjęciach w przewodnikach. A ściana, którą widać od strony Metra, wygląda zupełnie nieciekawie. Straciliśmy chyba ze 2h kręcąc się po okolicy. W tłumie… zmęczeni… głodni… Znaleźliśmy nawet diabelski młyn w centrum handlowym, ale UMS przegapiliśmy. Na szczęście w końcu się udało.
A było warto. Widok, jak z bajki o wielkim mieście i jego światłach. Gdyby na dachu tak nie wiało, to już w ogóle byłoby cudownie. O dziwo ochrona nie miała nic przeciwko, że chcę fotografować ze statywu. Ochroniarz mi nawet pomógł, przeganiając jakąś parkę nastolatek, z najlepszego miejsca do rozkładania trójnogu.
Dach Umeda Sky Building jest oświetlony lampami aktynicznymi. Wszystko co odblaskowe – świeci. Buty, ubrania, napisy na kurtkach. Ale najfajniejsze, że świecą plamki na podłodze, w którą ktoś wtopił różnokolorowe odblaski.