Po przenosinach na Osakikamijimę zamieszkaliśmy w tradycyjnym domu. Pisałem o tym przy okazji „Smażonego kota”. Niestety dom jest domem letnim. Czyli ściany są z papieru. Jest w nim zimniej niż na zewnątrz. Nocą ok. 2-4oC i taka mniej więcej temperatura panuje w domu cały dzień. Na zewnątrz za dnia jest ok. 10-12oC. W słońcu sporo więcej.
Z zewnątrz dom wygląda okazale, choć niezbyt ładnie. Jest trochę zaniedbany. Po przeciwnej stronie ulicy są ładniejsze. Ale to przed naszym rosną na drzewie mikany, czyli mandarynki. Dzięki ich żółto pomatańczowje barwie, cała uliczka nabiera kolorytu. Nie jest to odmiana jaką znamy w Polsce. Mandarynki sa wielkości Grapefruita.
W naszym domu mieszka samotna kobieta z kotem. Nie jest stara, ani nawet w średnim wieku, jest może ze 2-3 lata starsza ode mnie. Ale lekko zdziwaczała. Jak się mieszka w takim domu, to można zdziwaczeć. Wejście do domu jest prawie europejskie, czyli drzwi otwiera się do środka okrągłą obracana gałką. Znów miałem z tym problem, bo gałka obraca się w stronę zamka, czyli odwrotnie niż byłoby w Europie. Dalej weranda. Nic specjalnego. Taka graciarnia, stoją tu rowery (trzy). Bogowie raczą wiedzieć skąd ta liczba. Jeden dla niej, drugi dla kota i jeden zapasowy? Na werandzie jest mnóstwo dziwnych rzeczy, jak boja, koła ratunkowe (tym razem dwa), skrzynki na warzywa, lampa (nie podłączona), szafka na kapcie, generalnie rupieciarnia. Nie ma tu tylko jednej rzeczy. Wieszaka na kurtki.
Dalej, już przez normalne, czyli przesuwane, przeszklone drzwi. Za nimi pierwszy pokój, powiedzmy pokój dzienny. Stół, kanapa, po lewej kuchnia i toaleta, po prawej galeryjka i wejście do mini ogrodu. W tych pomieszczeniach (poza ogrodem) podłoga jest drewniana. Na wprost pierwszy pokój z matami tatami i stolikiem kotatsu. Tu też są schody na piętro gdzie na razie niepodzielnie panujemy. Dalej na dole są pokoje naszej gospodyni i łazienka. W łazience jest pralka. Wielkości średniego japońskiego samochodu. Poza tym umywalka, prysznic i wanna. Wanna w stylu ofuro, czyli do wymoczenia się po wcześniejszym wyszorowaniu pod prysznicem. Toaleta jest koło kuchni, czyli na drugim krańcu domu. Tam jest tylko kibelek, nowoczesny, czyli do siadania, a nie dziura w ziemi. Ale nie aż tak wypasiony jak w nowych domach. Ma tylko podgrzewaną deskę, żadnych wodotrysków, ani melodyjek.
Na piętrze są cztery pomieszczenia. Choć oddzielone od siebie tylko papierowymi przesuwanymi drzwiami. Jakby je zdemontować, co zajmuje ok. minutę, to byłoby jedno wielkie pomieszczenie. Zajęliśmy jedno, choć moglibyśmy się rozwalić we wszystkich. Gospodyni tu nie wchodzi. Poprosiła, byśmy zostawili jedno pomieszczenie dla jeszcze jednego wolontariusza, który przyjedzie tu za kilka dni.
W domu jest bieżąca woda, elektryczność i WiFi. Woda jest tylko zimna, a że jest zima, to woda w kranie jest zimna totalnie. Ma chyba ze 4 stopnie. W łazience pod prysznicem jest jakiś system podgrzewania, bo na ścianie naciska się zielony guzik, ustawia temperaturę i wtedy można się myć. Jedyną dostępną formą ogrzewania jest kotatsu, stolik z grzałką pod spodem i kołderką. Dzięki (kami) bogom ciepłego posłania, dostaliśmy jeszcze elektryczny koc grzewczy, który kładzie się pod futon, żeby ten się nagrzał przed spaniem. Genialne, chcę mieć taki w domu pod łóżkiem. Zimno wszędzie, a futon ma ze 40oC.
Tak mniej więcej wygląda dom, w którym mieszkamy. Natomiast jesteśmy tu, by pomagać przy renowacji innego domu. Tamten chyba jest całoroczny, bo ściany nie są z papieru i szkła, a „prawdziwe”. Szkielet budynku jest z grubych, drewnianych bali. W miejscach ścian jest rusztowanie z bambusa wiązanego linką z trawy i wypełnienie, czyli ściana właściwa. Zaprawa, zrobiona jest z jakiegoś rodzaju błota, czy gliny zmieszanej z trawą. Nie wiem dokładnie, a słownictwa mi brakuje, by się dowiedzieć o szczegóły. Tam też jest prąd i zimna woda. Ale na razie nie ma łazienki, a kuchnię właśnie rozmontowaliśmy. Na piętrze jedna ze ścian zewnętrznych jest z przesuwanych drewnianych paneli. Po ich rozsunięciu ukazuje się piękny widok na ogród i drzewa. Ogród na razie jest zagracony gratami wyniesionymi z domu, ale wierzę, że kiedyś będzie równie fantastyczny jak ogrody sąsiadów.
Oba domy, ten remontowany i ten w którym mieszkamy, mają wspaniałe dachy. Ze zdobionych, ciemnych, ciężkich dachówek. Dachy są oczywiście lekko wygięte. Przed nimi brakuje tylko jednego. Bonzai, które są tu dosłownie wszędzie. Przed prawie każdym budynkiem, w każdym zaułku, w każdym ogródku.
1 thought on “Dom tradycyjny”