Japonia pełna jest tysiącletnich świątyń. W regionie Kansai wszystko ma przynajmniej 1000 lat. Z wyjątkiem samochodów i ludzi. Ale jak się nad tym zastanowić, to te tysiącletnie świątynie wcale nie są takie stare. A czasem nawet bardzo młode.
Można wysnuć złośliwą teorię, że świątynie budowano, żeby modlić się w nich o to, alby nie spłonęły. Drewniana świątynia bez piorunochronu to kiepski pomysł. Wie o tym każde dziecko. Ale kiedyś nie wiedziano. Po prostu liczono się z tym, że prędzej czy później i tak będzie pożar. A jak nie pożar, wojna, tajfun albo trzęsienie ziemi.
Niektóre świątynie odbudowywano kilka a nawet kilkanaście razy. Nie zawsze spłonął główny budynek, a bywało i tak, że przebudowywano coś, co po prostu wymagało remontu. Przy jednym z takich remontów zmniejszono o 1/3 największy drewniany budynek na świecie Todaiji. Czyżby japońskie zamiłowanie do miniaturyzacji dotknęło też zabytki?
W kraju, gdzie było kiedyś więcej drzew niż ryb w oceanie, budowanie z drewna było oczywistą oczywistością. A drewno lubi się palić i to też jest oczywista oczywistość. Dlatego zwiedzając tysiącletnią świątynię zwiedzamy tak naprawdę budynek znacznie młodszy, ale zbudowany na zgliszczach starego. Zazwyczaj, bo są wyjątki. W Nara jest budynek, który ma jakieś 1200 lat z niemałym hakiem i choć jest z drewna to nigdy się nie spalił. I nie zawalił. I korniki go nie zjadły… A najgorsze, że go nie widziałem. Byłem 200m obok, ale nie wiedziałem, że tam za krzakiem coś jest. A nie wiedziałem, bo żaden z przewodników który czytałem, nie wspomniał o tym słowem. Shōsōin jest magazynem przyświątynnym, osadzonym na 2,7m palach. Zbudowanym w stylu azekura-zukuri, z ciosanych bali. Dzieli się na trzy izby i dlatego ma trzy bramy. Nikt dokładnie nie wie, jak długo budynek był zamknięty, ale przypuszcza się, że nie otwierano jego bram przez kilka wieków. Teraz otwierane są 1-2 razy w roku na wietrzenie. Turystów się tam nie wpuszcza. Chyba. Ostatnie dane na ten temat znalazłem w książce starszej ode mnie.
Oczywiście Shōsōin, tak jak świątynię Shitennoji i setki innych zbudowano bez śrub i gwoździ. Poza atrakcyjną informacją dla turystów i odpornością na trzęsienia ziemi budowanie bez żelastwa ma jeszcze jedną zaletę. Można taką świątynię rozebrać, przenieść i złożyć na powrót w całość.
Nie rozumiem, dlaczego, ale papierowe przewodniki albo zupełnie pomijają, albo wymieniają jakby przypadkiem najstarszą zachowaną świątynię buddyjską w Japonii. Świątynię czterech królów nieba (Shitennoji) przeniesiono (nie wiem skąd, pewnie z okolic Nara, albo Asuka, jeśli ktoś wie, niech napisze w komentarzu), i zmontowano na powrót w Ōsace. W ogóle jakby ufać przewodnikom, to do Ōsaki nie warto jechać. Na szczęście jest Internet.
Ale rozbieranie świątyń na kawałki nie zawsze wiąże się z przeprowadzką. Najświętszy chram shintoistyczny – Ise jingu, jest rozkładany na kawałki co 20 lat i budowany od nowa z nowego drewna. Każdy facet wie, że jego kobieta planuje już następny remont, kiedy kończy się poprzedni. Nie powinno nikogo dziwić, że Ise jingu jest zbudowane dla kobiety. Bogini Amaterasu. Jakiś mądrala (pewnie kawaler) wymyślił ostatnio, że 20 lat to mało i nic by się nie stało, gdyby ten okres wydłużyć. Na szczęście są jeszcze na świecie prawdziwie mądrzy ludzie i na razie cierpliwość bogini słońca nie będzie wystawiana na próbę. Jeszcze tego brakowało, żeby w kraju wschodzącego słońca zabrakło słońca.