Wbrew pozorom nie będę pisał recenzji książki o kocie podróżniku. Skądinąd przyjemnej w czytaniu, choć łza mi się w oku zakręciła. Będę dziś pisał o naszym kocie.
A kot to nie lada. Taki co lata. A właściwie będzie latał.
Każdy, kto miał styczność z naszym rudym czworonogiem, ten wie, że wszystkie koty są równie kochane, ale nasz jest bardziej. Ma swoje dziwactwa i przyzwyczajenia, jak każdy zwierzak. Ale te dziwactwa sprawiają, że nasza kicia jest nasza i wyjazd do Japonii na dłużej, byłby katorgą dla nas i dla kota, jeśli miałby nas rozdzielić.
Z tego wniosek, że albo olewamy Japonię, albo zabieramy kota ze sobą. Ostatnia moja wyprawa trwała 4 tygodnie. A Sylwii jeszcze dłużej. Kociak po moim powrocie strzelił focha z grzywką i przytupem. I żaden behawiorysta, czy inny koci mędrzec, mnie nie przekona, że było inaczej. Był foch jak stąd do Osaki i dwa razy z powrotem. Ale krótki.
Tym razem plan jest nieco ambitniejszy niż 4 tygodnie. Poza tym, oboje uważamy, że podrzucanie zwierząt rodzinie dla własnej wygody, jest cokolwiek niewłaściwe. No to postanowione, kot leci z nami.
Albo i nie…
Coś tam czytaliśmy. Kiedyś i niezbyt dokładnie. Trzeba to.. i tamto… i chyba coś jeszcze. Doczyta się i spoko jest.
Otóż nie.
Japonia jest krajem wolnym od wścieklizny. Nie ona jedna, ale i tak należy do wyjątków. A bronić się przed wścieklizną będzie jak przed jankesami. Do końca. Za każdą niemal cenę. Wymyślili więc sobie dość czasochłonne i skomplikowane procedury.
Zapoznawanie się z nimi zaczęliśmy od konsulatu, gdzie odesłano nas do odpowiednich władz w Japonii. Mailowo dostaliśmy 24 stronicową instrukcję, na szczęście po angielsku i z obrazkami. Dotyczy ona także psów. W skrócie wygląda to tak:
- Zwierzak musi być zaszczepiony na 7 miesięcy przed planowanym wjazdem do kraju samurajów, ale nie wcześniej niż w 91 dniu życia. Ciekawe kto planuje wyjazd tak wcześnie?
- Musi mieć paszport (to raczej oczywiste).
- Musi być zachipowany i to niestety odpowiednim chipem. Musi on być w standardzie ISO11784 lub ISO11785. A to nie jest oficjalny standard UE. Jeśli nie zdobędziemy odpowiedniego chipa, to potrzebny nam będzie czytnik do tego, który mamy. Nam się pofarciło, mamy odpowiedni.
- Po 30 dniach, ale nie później niż 180 dni do wjazdu musi mieć powtórne szczepienie i badanie na obecność przeciwciał. Badanie musi zostać wykonane w instytucie w Puławach. Na szczęście krew może pobrać każdy weterynarz, byle wysłał próbkę w odpowiednie miejsce. Wynik musi być 0.5 IU/ML lub więcej.
- Jak już wszystko mamy, to na minimum 40 dni przed lotem wysyłamy komplet dokumentów do Animal Quarantine Service Japan. Oni muszą wyrazić zgodę.
- Na 48 godzin przed wylotem należy pójść ze zwierzakiem do weterynarza na badanie, którego wynik musi być potwierdzony pieczęcią powiatowego inspektoratu weterynarii!!! Na zdobycie pieczęci mamy 48 godzin od badania, co akurat nic nie zmienia, bo i tak mamy mało czasu.
- Jeśli lecimy LOT-em (być może w innych liniach są inne procedury), to na minimum 2 dni wcześniej należy zgłosić chęć zabrania zwierzaka na pokład.
- Do odprawy musimy zgłosić się minimum 3h przed odlotem.
- Na pokład zostanie wpuszczone zwierzę, którego masa całkowita wraz z transporterem nie przekracza 8kg.
- Za przewóz czworonoga w kabinie samolotu zapłacimy 280zł. Ale gdyby był za duży i musiał lecieć w luku, to będzie nas to kosztować 1200zł
- Transporter może mieć wymiary 55x40x20, żeby w czasie startu i lądowania mieścił się pod fotelem. W związku z tym nie możemy lecieć w pierwszym rzędzie. Ja się za bardzo nie znam, ale 20 cm to mało, nawet jak na kota, który waży 2 kg (jak nasz).
- Na lotnisku w Japonii zgłaszamy się do kolejnego badania. Na jego podstawie weterynarz decyduje, czy możemy wjechać z kotem albo będziemy musieli zostawić go na kwarantannie (od 12h do 180dni), albo wrócić z nim do Polski, albo o zgrozo uśpić. Kwarantanna będzie konieczna, jeśli nie wyrobiliśmy się z terminami i od badania na przeciwciała nie minęło 180dni. W takim wypadku czeka nas, a właściwie zwierzaka, obligatoryjna kwarantanna, która będzie trwać tak długo, aż uzbiera się łącznie pół roku. Oczywiście nie jest to tanie, bo kosztuje ¥3000 za dobę, czyli ok 100zł.
Na koniec, jeśli już wszystko się uda, to trzeba jeszcze znaleźć mieszkanie, gdzie wolno trzymać zwierzaki, a to mocno ogranicza możliwości marudzenia przy wyborze oferty. I jeszcze czeka nas wizyta w urzędzie i rejestracja zwierzątka.
A gdyby po tym wszystkim przyszło nam do głowy, że powrót będzie prosty, to się mylimy. Znów musimy zgłaszać się do japońskiego inspektoratu weterynarii, tym razem z prośbą o zgodę na wyjazd i…
I w zasadzie nie wiem, bo próba dowiedzenia się jak wygląda procedura wjazdu z kotem z Japonii do Polski została przez odpowiednie służby olana. Natomiast Japończycy udzielają wyczerpujących odpowiedzi w ciągu kilku godzin. Uwzględniając różnicę czasu, można powiedzieć, że robią to zazwyczaj w ciągu godziny od rozpoczęcia pracy.
O tym jak wyjazd z kotem wygląda w praktyce napisałem w drugiej części Kronik kota podróżnika. Zapraszam do czytania.
Nooo, łatwo widzę nie jest. A koteł piękny!
A dziękuję. W imieniu kota, Sylwii i swoim.
Tak najgorzej to nie wygląda. Owszem, dużo zachodu, ale oni zdecydowanie wolą dmuchać na zimne. Powodzenia! 🙂
Niby źle nie wygląda. Procedura skomplikowana, ale do zaliczenia. Tylko ten czas… W październiku zaczynamy, a w kwietniu dopiero kot może ruszyć w drogę.
No niestety, ale i tak to niewielka „zapłata” za możliwość zwiedzenia kraju razem.
Czyli Wam się podróż przesunęła?