Tak jest moi mili. Trzy lata temu, kiedy w ojczyźnie Mickiewicza świętowano ćwierćwiecze wolnej Polski, my zakochaliśmy się w Osace. Dziś obchodzimy stulecie odzyskania niepodległości, wiec warto z tej okazji znów odwiedzić Osakę.
Znów jedziemy zimą. Tym razem kalendarzowe dwa tygodnie później niż poprzednio. Ale… zostaniemy tam dłużej. Znacznie dłużej. Na tyle długo, że warto zabrać ze sobą czworonożnego członka rodziny. Choć nie od razu. Zostały jeszcze 4 miesiące, które zwierzątko musi poczekać, aż badanie na przeciwciała się uwierzytelni. Dlatego chwilowo zostaje tam, gdzie Chopin stawiał swoje pierwsze młodości kroki.
Planowanie wyjazdu na tak długi czas zmienia perspektywę. A przynajmniej mnie zmieniło. Zacząłem dostrzegać, za czym tęsknili poeci. Mieliśmy idealną jesień. Długą, ciepłą i kolorową. Rodacy byli dzięki temu mniej marudni i przyjemniej się z nimi żyło. Miałem kilka ciekawych zleceń i praca dawała mi satysfakcję.
Żal trochę, zostawiać to wszystko. Zwłaszcza, po sayonara party, na które przyszło pół Warszawy i okolic, a w naszym mieszkanku było więcej ludzi niż w tramwaju do Mordoru. I wszyscy Ci ludzie byli nam przyjaźnie. Nadzwyczajne doświadczenie.
Ale przygoda czeka. Wracamy do Osaki. Trochę na około, bo przez Tokio, Takayamę i Ishigaki. A kto zna się ciut na geografii, ten zauważy, że ten plan da nam tysiąc i jeden powodów do robienia zdjęć i pisania na blogu.
Janusz