Japonia, to kraj kontrastu. Chyba nie ma bardziej wyświechtanego zdania. Patrząc na miliony identycznych ludzi, w podobnych ubraniach, identycznych samochodach, robiących wszystko identycznie doskonale, trudno te kontrasty zobaczyć. Chyba, że spojrzymy na kontrasty przez pryzmat zimy. A zima trwa w najlepsze.
W Alpach japońskich od kilku dni pada śnieg. Pada bez przerwy. Zaczął w piątek zaraz po północy i czasem tylko pada go mniej, ale nie przestał ani na chwilę. Śnieg to w tych stronach żadna nowość. Zwłaszcza w grudniu. Na Hokkaido śnieg pada już kilka tygodni i napadało go już naprawdę dużo. A przynajmniej tak mówią w telewizji.
Tymczasem w Osace jest dziś 10 stopni, a w Naha 20. Zima zimie nie równa.
Ale nie o tym. Pisałem już, że w Japonii bywa zimno. Paradoksalnie my, ludzie północy, którym nie obce dwudziestostopniowe mrozy, tu marzniemy, a jest tylko -3. Jakim cudem?
Takim, że -3 jest na zewnątrz. A wewnątrz +3. Po całym dniu chodzenia po górach, mamy ochotę usiąść w ciepłym pokoiku i napić się ciepłej herbaty. Tymczasem herbata jest ciepła przez jakieś 3 do 5-ciu minut, a później już nie daje radości. Schowanie się pod kołdrą też jest mało przyjemne, bo kołdra jest lodowata. „Jak żyć Panie premierze?”
Ano, trzeba ogrzewać. Mieszkanie w hotelu, ryokanie, czy innym zajeździe daje niebywałą szansę włączenia klimatyzacji na grzanie i nie martwienie się o rachunek za prąd. A grzanie jest tu mało efektywne, bo okna są lekko mówiąc nieszczelne, żeby nie powiedzieć bezczelne. Jak nazwać to, że okno zamyka się tylko na dole, a na górze odstaje od framugi na pół centymetra? A i tak ma tylko jedną szybę, więc po cholerę je domykać, skoro izolacji nie ma żadnej? I dotyczy to betonowych nowoczesnych budynków, bo tradycyjne, a w takim sobie wymyśliliśmy zamieszkać w górach, zimą, to nawet trudno mówić o oknach, czy szczelności drewniano papierowych ścian. Szafę zakryliśmy kurtkami, bo wiało z niej jak na dworcu w Kutnie przed remontem.
Klimę w ogrzewaniu wspiera dzielnie piecyk naftowy. Mój nowy najlepszy przyjaciel.
Problem w tym, że ciepło jest gównie przed piecykiem. Metr w bok już jest zimno. I tu moi mili nasuwa się odpowiedź na pytanie czemu japońskie pokoje są takie małe. Sam nie chcę większego.
7,5 maty…* brzmi OK, przyjemnie do spędzania czasu w domu, 6 mat na wyciągnięcie się na podłodze wystarczy, ale 4,5 maty łatwiej ogrzać, a 3 maty nagrzewają się prawie błyskawicznie. Tak jest, ze względów na ogrzewanie stopniowo obniżamy inne standardy. Jak bardzo? 3 maty to tyle ile zajmują dwa futony ** i stojące przy drzwiach dwie walizki, oczywiście zamknięte. Plus buty, które zajmują nadzwyczaj dużo miejsca, jeśli patrzy się na nie z tej perspektywy.
* mata tatami 180cm x 90cm
**coś jakby materac, więcej w słowniczku.
Można by spędzać zimę w łazience. Trochę to niewygodny pomysł, ale…
Deski na kibelku zwykle są podgrzewane. Niby zbędny drobiazg, ale szybko się do niego przyzwyczaiłem. Kiedy raz deska była zimna, to poczułem się oszukany. A wczoraj w toalecie na parkingu przy autostradzie zobaczyłem informację, że zimą ciepłej wody w kranie nie będzie. Bo niby po co? Jeszcze ktoś by sobie chciał ogrzać zmarznięte dłonie i zużył za dużo wody…
I tak dochodzimy do ulubionej rozrywki tych wysp, czyli kąpieli. Ja jestem raczej z tych prysznicowych. I to chłodno-prysznicowych, żeby rozkręcić ciepłą wodę, muszę najpierw mocno zmarznąć. Oto ogłaszam, że zmarzłem jak %$#^%$# !!!
Przed kąpielą trzeba się umyć, co na początku przygody z Japonią nie wydaje się logiczne. Ale jest. Umyć się trzeba, bo kąpiemy się we wspólnej wannie, ze wspólną wodą. Jak na basenie, tylko małym. Brudasów nie wpuszczamy. Myjemy się dokładnie, najlepiej kilka razy. A później o zgrozo wchodzimy do wanny w której woda ma 48 stopni. Niech to szlag, na samą myśl się spociłem i musiałem myć się trzeci raz.
Siedzenie w wannie z tak gorącą wodą jest fajne, ale wolałbym trochę chłodniejszą. No ale trudno, jak człowiek przemarzł do kości, to teraz musi się do kości wygrzać. Każdy ruch w wodzie powoduje, że robi się jeszcze goręcej. Lepiej się nie ruszać. I nie siadać na wylocie ciepłej wody. Samogotowanie ma taką zaletę, że w każdej chwili możemy wyjść. Zawsze można wrócić po chwili, kiedy ciało i głowa uznają, że to bezpieczne. Biorąc pod uwagę konstrukcję wanny lepiej wyjść zanim zakręci się w głowie, bo później może być trudno. A zakręci się w głowie prawie na pewno, bo taka temperatura nie jest normalna.
Uczyli mnie w szkole dlaczego gotowane skorupiaki robią się czerwone. Ale nikt nie uprzedzał, że ja sam mogę mieć kiedyś taki kolor. Czuję się ugotowany i miękki w środku jak golonka.
Z pewną dozą ulgi wróciliśmy do pokoju, gdzie było rześkie 12 stopni, bo klima dzielnie działa zdążyła nagrzać. Piecyk naftowy lepiej wyłączyć jak się wychodzi. Ogień, to ogień, niby zamknięty w puszce, ale jednak ten kraj jest głównie z drewna. Po gotowaniu w wannie gaijinowi przychodzi durny pomysł nie włączania piecyka naftowego. Trzeba ten pomysł zwalczyć w sobie, bo za kilka minut znów poczujemy jak jest zimno, a wannę pewnie już ktoś zajął i nie będzie gdzie wracać, żeby się ogrzać.
Ach, jeszcze jedno, wanny są tu kilku osobowe i kąpanie się na golasa z obcymi szybko przestaje być problemem. Problemem jest brak miejsca w wannie, jak się zmarznie. Chyba, że się spóźnimy, bo i tak się zdarza. Nam się zdażyło. „Czas kąpieli minął, możesz wrócić jutro”. Trzeba sprawdzić w jakich godzinach można się kapać, bo nie zawsze jest to oczywiste.
Najwygodniej mieć pokój z własną łazienką i własną wanną. Ale wtedy robi się drogo. Trzeba wybierać, ciasno i ciepło, czy mniej ciasno i zimno. Własna wanna pełna ciepłej wody, czy portfel bez pieniędzy. A może śnieg w górach i piękne widoki, albo plaża na Okinawie i zimy brak?
Ewentualnie nie przyjeżdżajcie do Japonii zimą. I niech Was nie zwodzi to, że na zdjęciach z Tokyo, czy Osaki chadzam zimą w samej bluzie z podwiniętym rękawem. Kiedy przyjdzie chłód, to ciężko od niego uciec…
Janusz
Aż prosi się, żeby pokazać nam te drewniane wanny 🙂
Jak raz, nie miałem aparatu, a wanna była zwykła kafelkowana. Jak trafię na drewnianą, to spróbuję sfotografować.
Te małe ciekawostki są super, jak jesteście na prowincji to pokażcie nam jak tam z mozołem są instalacje elektryczne na zewnątrz rzeźbione 🙂
Zdajesz sobie sprawę z tego, jak się gimnastykowałem, żeby tych przeklętych kabli nie było na zdjęciu? Przy jakiejś okazji pokarzę.