Moi drodzy,
mam dobrą i złą wiadomość, oraz jedno fajne zdjęcie. Podczas wczorajszej eskapady po okinawańskich klifach zwichnąłem kolano. To ta zła. Dobra jest taka, że z racji pewnego stopnia niepełnosprawności ruchowej będę przez jakiś czas mniej latał z aparatem i zwiedzał. Ale tylko trochę mniej. W związku z tym spodziewajcie się, że pojawią się nowe wpisy na blogu, bo wreszcie będzie czas na pisanie.
A jest o czym pisać.
Przez ostatni miesiąc zwiedziliśmy duży kawał Tokyo i Osaki, do tego Matsumoto, Takayamę, Naha, Oceanarium Churaumi, wyspę Sesoko i Kagoshimę.
Tanio lataliśmy samolotem, pływaliśmy promem jeździliśmy autobusem, pociągiem, monorailem, metrem, taksówką i autostopem.
Przeszliśmy pieszo ok 420km.
Zderzyliśmy się z japońską biurokracją, przedsiębiorczością, gościnnością i uprzejmością i: „nie da się”, oraz „oczywiście że się da”.
Korzystaliśmy z toalety z widokiem ma ocean, innym razem z widokiem na park, spaliśmy w pokoju o powierzchni 5,4m2 z widokiem na peron stacji kolejowej, w hostelu z deską zamiast łóżka i hotelu z balkonem za oknem, a nie za drzwiami.
Zmarzliśmy, zmokliśmy, wygrzaliśmy się, opaliliśmy, rzucaliśmy śnieżkami i spacerowaliśmy po kołyszącym się od wiatru stalowym, wielkim moście.
Jedliśmy tanie sushi w knajpie i jeszcze tańsze w hotelu, grillowanego kraba, lazanię na ryżu, michę ramenu wielkości wanny i hamburgera z ryżu z kotletem z krewetek, smażone przepiórcze jaja, lody z fioletowego ziemniaka, sałatkę z gorzkiego melona, ciastko z całym! bananem.
Wspinaliśmy się w zaśnieżonych górach i po stromych wulkanicznych klifach. Chodziliśmy boso po plaży zbierając muszelki, przedzieraliśmy się przez tłum w mieście i przez zieloną dżunglę na odludziu.
Widzieliśmy walczące ze sobą i brodzące w oceanie czaple, morskiego żółwia, bawoła, ryby najeżki i papugoryby, kraby mangrowe i pustelniki, Poskoczki mułowe, czarne duże motyle, gekona, setki czystych kotów, psy w dziecięcych wózeczkach, niezidentyfikowanego gryzonia wielkości królika i gryzące mnie komary.
Oglądaliśmy w telewizji dramat odchodzącego na emeryturę Yokozuny, instrukcję smażenia kotletów, durne reklamy, sztuczne spadające gwiazdy, pierwsze kwitnące w tym roku sakury, wspomnienie trzęsienie ziemi w Kobe i dokument o młodości Cesarza Akihito.
Ubijaliśmy ryżowe ciastka mochi, robiliśmy ślubną sesję zdjęciową, zgubiliśmy wyjście ze stacji metra, przeszliśmy rewizję bagażu na lotnisku, kupowaliśmy maść na urazy sportowe nie rozumiejąc ani słówka na opakowaniu, zużyliśmy cały zapas nafty, przedłużaliśmy pobyty w hotelu myląc daty, pomyliliśmy linie kolejowe, uczyliśmy Włochów japońskiego, wzruszaliśmy się losem delfina Fuji, robiliśmy sobie zdjęcia z Chińczykami i dostaliśmy hotelowy opieprz za oglądanie turnieju sumo po ciszy nocnej.
Powiem Wam, tylko tyle, że cholernie męczące te nasze wakacje. Czas poszukać jakiejś pracy i trochę odpocząć…
Janusz
I to wszystko przez miesiąc? Przecież Ty masz już materiał do pisania do końca roku 😉
Nawet nie wiesz jak zazdraszczam! Albo może jednak wiesz.
Tylko kolana szkoda.
Wszystko przez miesiąc. Materiału staczy na długo, a to dopiero początek.
Wiem jak zazdraszczasz, ja to miałem we wrześniu 😛
Kolano na szczęście pozwala chodzić. Tylko ostrożnie i dopiero po rozgrzewce.