Jakoś tak się zdażyło, że do niedawna nie próbowaliśmy jeździć okazją. A dokładnie do zeszłego wtorku. Na studiach próbowałem, ale bez skutecznie. Widocznie nie byłem dość atrakcyjną blondynką, by ktoś się dla mnie zatrzymał. Na litość też się nie udało, bo stojąc w deszczu i na wietrze złapałem tylko przeziębienie. Tymczasem na Okinawie…
Hotel na wyspie Sesoko zachęcił nas ofertą nie do przebicia. Nie dość, że był tani, to jeszcze miał widok na ocean. Najlepszy widok był z „tronu”, ale pod prysznicem też można sobie było popatrzeć na rafę koralową i przypływające do portu w Motobu statki.
Ach… Na dodatek, ponieważ jest środek antysezonu wakacyjnego, w całym hotelu jest najwżej tuzin gości. Mamy więc całe hotelowe piętro dla siebie, jak drużyna Barcelony, albo inne VIPy.
Do Oceanaarium Churaumi, które jest na szczycie mojej listy priorytetowych miejsc do zobaczenia w tym kraju, mamy ok 8km. Na piechotę ciut długo. Choć co to dla nas?
Na szczęście w recepcji dostaliśmy ksero rozkładu miejscowych autobusów. Nie prosiliśmy, recepcjonista sam uznał za stosowne nam je udostępnić na wieść, że nie przyjechaliśmy samochodem.
– Ale miejsce parkingowe jest w cenie.
– Ale my nie mamy samochodu.
Najwyraźniej sama myśl, że z przystanku autobusowego przy porcie szliśmy na piechotę z walizkami, tak go pobudziła. Co to za gaidziński argument? Przecież nikt tu nie przyjeżdża swoim samochodem. Wypożycza się w Naha i przyjeżdża do Sesoko jak swoim.
Nawet rozważaliśmy taką opcję, bo to nie dużo drożej niż autobusem. Ale jakoś przeraża mnie ruch lewostronny. Wciąż mnie zaskakuje to, co się dzieje za zakrętem. Auto wypożyczymy za kilka dni. Okinawa zimą to dobry poligon. Ruch jest nie duży, drogi szerokie, nikt się nie spieszy.
Wyekwipowani i przeszkoleni przez recepcjonistę, ruszyliśmy wczesnym rankiem na podbój świata. No może nie do końca wczesnym, ale na wakacjach 9:00 rano…
Daliśmy sobie spory zapas czasu na dojście do przystanku, bo jednak trzeba pokonać most między wyspami, a na Okinawie autobusy jeżdżą mniej więcej, czyli 10 minut przed czasem, czy po czasie, co za różnica? Jednak głupio byłoby zobaczyć odjeżdżający autobus, tylko dlatego, że uwierzyliśmy w rozkład jazdy. To nie shinkansen i nie main land, jak tu mówią o wielkich tego kraju wyspach.
Stojąc przy przystanku, Sylwia radośnie podniosła kciuk do góry
– Spróbujemy stopa? Nigdy nie próbowaliśmy.
– Ja próbowałem i bez skutku – odpowiedziałem ze zwyczajną sobie w takich sytuacjach gburowatością. No, ale to były próby w ojczyźnie. Inny kraj. Odległy pod każdym względem. Czytałem trochę o autostopie w Japonii. Jest o tym nawet jedna całkiem pokaźna książka, której autor jest lekko antypatyczny. A w innej bardzo „patycznego” autora jest o tym rozdział. W jeszcze kilku książkach i blogach jest poświęconych temu kilka zdań. Wszyscy względnie zgodnie twierdzą, że w Japonii da się to zrobić.
Ostatecznie do przyjazdu autobusu mamy jeszcze kwadrans. Nic się nie stanie jeśli poczekamy.
Ale czekać nie musimy. Pierwsze dwa auta przejechały obok Sylwii bez ceremonii, ale trzecie na awaryjnych światłach zjechało z drogi jakby parkując gdzieś obok nas. A przynajmniej tak to potraktowaliśmy, bo żadne z nas nie spodziewało się takiego obrotu spraw. Przez uchylające się okno kobieta za kierownicą zapowiedziała, że jedzie na Sesoko i czy nam to pasuje.
Ale my właśnie stamtąd przyszliśmy i jedziemy w przeciwną stronę. Wciąż w szoku patrzyliśmy jak auto niezgrabnie wygramala się z niewygodnego miejsca na tyłach przystanku autobusowego.
Kolejnych 5-6 aut minęło nas jak gdyby nigdy nic, a jedno nawet przyśpieszyło. Jeszcze nie zdążyliśmy ochłonąć, a już kolejna pani w wielkim lekko sfatygowanym aucie zatrzymała się przy nas.
– Ja muszę teraz jechać do pracy, przepraszam.
– Nie ma za co – zrobiło nam się trochę nieswojo. Zatrzymała się, żeby przeprosić, że nas nie zabierze? Tego jeszcze nie było. W żadnej książce.
– Mam jedno spotkanie, potrwa 10 minut, a potem mam czas. Może być? Dokąd jedziecie?- Eee… tak, o…oczywiście. Jedziemy do Oceanarium Churaumi.
– Naprawdę? Wspaniale.
I tak oto znaleźliśmy się w autku pani, której praca polega na napełnianiu nurkom butli do oddychania. Autko było przystosowane do jeżdżenia w mokrych kombinezonach, albo z dużą ilością mokrych sprzętów. Cała tapicerka była obleczona nieprzemakalną tkaniną. Nie było tam natomiast uszczelek w drzwiach.
Faktycznie po napełnieniu trzech butli klientowi, zawiozła nas pod samo wejście do Ocean Expo Park, wskazała drogę do akwarium i życzyła udanego dnia.
Powrót okazał się trudniejszy. Na przystanku nikt się nie zatrzymał przez prawie 5 minut. A autobus miał być za 40min. Postanowiliśmy iść do w stronę naszego hotelu, po drodze są przystanki naszego autobusu. Najwyżej na którymś wsiądziemy.
Szliśmy z wyciągniętym kciukiem… Po kilku minutach zatrzymało się przy nas małe zielone Daihatsu.
– Przepraszam, mam bałagan w samochodzie. Zaraz sprzątnę. Dokąd jedziecie?
– Sesoko… – w sumie nie byliśmy gotowi na to pytanie. I nie wiedzieliśmy jak odpowiedzieć, żeby ewentualny podwoziciel zrozumiał dokąd zmierzamy.
– Sesoko wyspa?
– Tak.
– To za mostem w Motobu?
– Tak.
– Możecie już wsiadać. Tylko jedno z przodu, bo z tyłu… eee… jest ciasno…
Czyli szpargały i klamoty z całego auta zostały upakowane na jednym z tylnych miejsc. Ja zajmuję to drugie. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że znów zatrzymała się dla nas kobieta. Młoda. Jeszcze studiuje i pracuje w miejscowym hotelu. Ale praca jej nie satysfakcjonuje. Chciałaby robić coś mniej fizycznie, ale nie za bardzo korpo i w sumie, to chciałaby pracować tam, gdzie Sylwia próbuje dostać pracę.
Rozmowna laska była, jak nie Japonka. A jednak. Pochodzi z Sendai na dalekiej północy, pracuje na Okinawie na dalekim wygwizdowie, gdzie zimą jest tak ciepło, jak w jej rodzinnych stronach latem. Współczuła Sylwii wegetariaństwa, bo o ile na mainlandzie wegetarianin, zwłaszcza rybożerny ma się dobrze, o tyle na Okinawie króluje świnina pod każdą postacią. Ryb jada się niewiele, a tofu zajmuje tylko jedną półkę w markecie… Jedną nie trzy, co za barbarzyńcy z tych Ryukyuańczyków. I jeszcze statystycznie żyje się tu najdłużej na świecie. Gdyby zostać tu dłużej, to wprowadziłbym na te wyspy schabowego. Niby mają te swoje とんかつ tonkatsu, ale to jednak nie zupełnie to samo. Choć różnica subtelna, to jednak ziemniaczki z masełkiem i koperkiem pasują do wieprzowinki bardziej niż ryż z sosem o kolorze już strawionego posiłku.
– A だんなさま (mąż Sylwii, czyli ja), też wegetarian?
– Nie. On je wszystko.
– Acha… – odpowiedziała z ulgą, jakby to miało uratować świat. A to, że ja mogę wszystko, nie sprawi przecież, że Sylwia będzie najedzona.
– To co? Przewiozę Was przez most, a dalej pokażecie mi drogę?
– NIE!!! Nie, nie trzeba, my jeszcze chętnie zrobimy zakupy, a market jest po tej stronie mostu. Tu wystarczy, dziękujemy, tam jest mały parking, można stanąć. Dziękujemy i w ogóle.
Obie bohaterki tego wpisu dostały od nas pamiątkowe ołówki z folkowymi wzorami z Cepelii i chętnie dały swoje adresy, w zamian za obietnicę wysłania przez nas pocztówki z Polski.
Pamiętajcie おみやげ omiyage to święte prawo tych wysp. Prezent z podróży zawsze jest na miejscu. A przecież podróżujemy. Przybyliśmy to z kraju, którego istnienie na mapie trzeba tubylcom tłumaczyć, ale już tego kim był Siopen i Maria Kiri nie, bo to wie każdy.
cdn.
Janusz
Jak zwykle za mało słów d oczytania 😉 mam niedosyt, ale widzę, że to dobra okolica dla takiego mięsożercy jak ja 🙂
Będzie więcej słów. Już napisane, ale dobre trzeba dawkować. Druga część tej opowieści jest ciekawsza.
Nie znam Twoich związków z akwarystyką morską, ale to też ciekawa okolica dla serwisanta morszczaków. Glony, które jeszcze niedawno wyrywałem klientom z akwariów, tu sprzedaje się po kilkanaście zł za garść, albo podaje do piwa w barze. Małże, które z upodobaniem hodowałem w akwarium i modliłem się o ich dobrostan, bo kosztowały majątek, tu jada się na kolację. A akwaria są przy prawie każdym większym sklepie.
Mięskiem pachnie pół miasta i czasem żałuję, że już jadłem, bo zjadłoby się jeszcze…
Yyy.. ale jak to na Okinawie króluje świnia???? Toż to zaburza mój światopogląd. Dieta okinawska – ponoć najzdrowsza na świcie, bo zapewniająca długowieczność i mało ryb? Co to za kłamstwa w Polsce sprzedają.
Wiem, że nie o tym był wpis, ale to mnie poruszyło ?
Widocznie, żeby zdrowo i długo żyć potrzebna jest wieprzowina, wodorosty i fioletowe, słodkie ziemniaki, a nie jakieś nowomody dietetyczne.