Do Satsumy, nazywanej od 150 lat Kagoshimą, chciałem pojechać od dawien dawna, ale było to dość daleko na liście priorytetów. Raczej na zasadzie: „kiedyś, przy okazji”.
Okazja trochę licha, ale była. Plan zakładał, że opuszczamy Okinawę i podążamy w stronę Osaki zahaczając o wyspę dziewięciu prefektur, czyli Kyushu. Oczywiście prefektur na Kyushu jest dla zmyłki tylko siedem.
Na północy Okinawy wejście na prom i wylądowanie na południu Kyushu okazało się pomysłem dobrym, ale nierealnym, bo najbliższy prom jaki udało nam się znaleźć z możliwością rezerwacji biletów, był prawie za tydzień. Nie będziemy przez tydzień siedzieć w porcie. Aż tak szaleni nie jesteśmy. A przynajmniej jedno z nas, a to wystarczy.
Trasa wycieczki z uwzględnieniem promu wyglądałaby tak.
Ale jednak jesteśmy dość szaleni by wrócić autobusem z Nago, choć planowaliśmy z Motobu, do Naha (1,5h jazdy), kupić taniej niż na wspomniany prom, bilety lotnicze z Naha do Osaki (2h lotu), poczekać na lotnisku (kolejne 4h) i polecieć do Kagoshimy (1h z hakiem) i jeszcze z lotniska przedostatnim tego dnia autobusem do miasta kolejne (45min).
Droga autobusem z Nago, to w zasadzie formalność. Robiłem wtedy na gorąco, notkę o szalonym Osakańczyku. Jedyną rzeczą jaką zauważyłem, to przerwa na siusiu, która nieodzownie towarzyszy wyprawom autobusowym za miasto. Prawie nie zauważyłem, jak minęła cała droga. Nagle za oknem pojawił się znajomy kształt Monoraila i wtedy już wiedziałem, że…
… to Naha.
Na lotnisku znów ten przeklęty rytuał przepakowywania i ważenia walizek. Przepisy pozwalają mieć poza bagażem podręcznym jedną rzecz. Wymieniany jest tu parasol, damska torebka (nie duża) i kamera/aparat. O ile torebka ma być nie duża, to nie ma nic o aparacie. Przeczytałem kiedyś o tym na blogu fotograficznym i tym razem zastosowałem na sobie: założyłem największy obiektyw na lustrzankę i cały zestaw na szyję. Dla plecaka ważącego przepisowe 6,95kg, trzykilogramowy aparat z działem przeciwlotniczym w ramach obiektywu był świetną przeciwwagą i ułatwiał stanie prosto.
Oczywiście nie obyło się bez rewizji walizki, bo tym razem uznano, że baterie paluszki AA, nie mogą być w bagażu głównym, co stało w jawnej sprzeczności ze zdaniem pracowników lotniska w Osace, którym przeszkadzał tylko powerbank, a paluszki kazali schować do walizki.
Doładowany siedmioma kompletami baterii w kieszeni cieszyłem się że jest zima i mam dodatkowych 6 kieszeni w kurtce. Choć zima i Okinawa, to lekkie przejęzyczenie. Było ok 19 stopni (zimno dla miejscowych), a my w zimowym ekwipunku, bo raz, że ciężki, to jeszcze nie mieści się w walizce. A w Osace tylko 8 stopni, to prawie w sam raz na ciężkie zimowe odzienie.
Godziny na lotnisku w Osace też szybko minęły, bo robiłem notatki i katalogowałem zdjęcia.
Do Kagoshimy dotarliśmy z kilkuminutowym opóźnieniem. Lekko nas to niepokoiło, bo to był ostatni chyba samolot do tego miasta w rozkładzie, a ostatni autobus z lotniska odjeżdża za niecałą godzinę. Z lotniska w Glasgow wiemy, że godzina, to mało na wyjście z terminalna. Jednak to nie Szkocja. Byliśmy na przystanku już po 12 minutach od wyjścia z samolotu. Z przerwą na toaletę, oczywiście.
Kierowca biletów nie sprzedaje. On nadzoruje załadunek i liczy pasażerów, którzy bilet mają. A mają, bo kupili w automacie, na przeciw autobusu (4 metry od kierowcy). 1250¥, dość dużo, by chcieć się tym biletem nacieszyć. A tu jak zawsze, „masz? to oddaj”. Bilet po kilku sekundach od zakupu ląduje w skrzynce na bilety u kierowcy. I tyle go widzieli.
Chyba jestem świrem jak Marek Kondrad, bo liczyłem fotele w autokarze. Nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby kierowca nie powiedział do kogoś, że jest 52 pasażerów. A ja naliczyłem 46 miejsc. Mamy fart, że nam się jeszcze trafiły siedzące.
Ale to nie problem, nagle spod ziemi zaczęły wyrastać fotele dla tych co na standardowe siedzenia się nie załapali. Miałem tylko nadzieję, że oni wszyscy wyjdą stąd przed nami, a w najgorszym wariancie tam, gdzie my, bo nie wyobrażam sobie jak w tych warunkach wyglądałoby wychodzenie z autobusu z ostatnich miejsc.
Pani, która usiadła obok mnie wymagała delikatnej pomocy z rozłożeniem jej dodatkowego fotela. Dobrze dla mnie, już wiem, jak to działa, a doświadczenie zdobyte z podróży po Japonii liczy się podwójnie. Pomoc moja okazała się potrzebna, bo poza torbą pani miała telefon. Ale nie byle jaki, taki w który łapała przydrożne pokemony. Robiła to z takim zapałem, że po chwili zasnęła. Jednak spanie w autobusie pełnym ludzi wygląda na całym świecie tak samo. Głowa lata na boki jak piłeczka tenisowa, co chwilę odbijając się lobem w górę, tylko po to, by znów opaść.
Z przystanku, na którym wyszli prawie wszyscy, razem z nami, do hotelu mieliśmy jakieś 150m. Nasz nowy rekord. Satsuma już na wstępnie dała się lubić.
Ciężko było doczekać do rana, kiedy oczom naszym miał objawić się górujący nad miastem, dymiący wukan Sakurajima.
Janusz