Po dłuższym w Japonii niebycie zapomniałem jak dobrze może się poczuć klient w restauracji. Ale też, jak można popełnić gafę klientem będąc. Dziś kilka porad co robić, czego nie robić, a co zostanie zrobione dla Was zanim jeszcze o tym pomyślicie. Na potrzeby tego wpisu będę nazywał restauracją każde miejsce gdzie dają zjeść na mieście. Bez rozróżniania na izakaye, bary, ramenownie i takie tam.
Najtrudniejszy etap wizyty w knajpie, o ile umiemy jeść pałeczkami, to oczywiście wybór restauracji. A wybór jest spory. Pamiętajmy, że Japonia jest czterokrotnie bardziej zaludniona, mieszkania są ciasne, a jedzenie na mieście to w pewnym sensie standard. No i jeszcze turyści, też muszą jeść. Już prawie 40 milionów turystów odwiedza Japonię co roku. Niechby każdy był tu tylko tydzień, to i tak góra jedzenia zostanie pochłonięta.
Restauracje w moim subiektywnym rankingu dzielę na dwie kategorie.
1. Te które widać
2. I takie dla wtajemniczonych
Pierwsze to jasna sprawa. Jest szyld, zazwyczaj spory i podświetlony, albo przynajmniej flaga przy drzwiach, jeszcze częściej lampion. A gdyby nawet to przeoczyć, to jeszcze jest wystawa z woskowymi lub plastikowymi modelami dań i ich cenami. Genialne, możemy wybrać jeszcze zanim wejdziemy i dostaniemy kartę, a do tego znamy cenę. Choć zazwyczaj cena jest bez podatku, wtedy zapłacimy 8% więcej niż było napisane. Czasem dla zmyłki ceny są kanjiami np.: 一四八〇 no i bywa, że te ceny są w pionie, rzadziej w poziomie. Zwykle kończą się na zero 〇, więc łatwo rozpoznać. Cena w kanji może sugerować, że karta dań nie jest przetłumaczona na angielski. Ale wiele innych restauracji chwali się przy drzwiach, że mają menu po angielsku, chińsku i/lub koreańsku.
Druga kategoria, to knajpy, które też są oznaczone, ale dla niewprawnego oka niezauważalne. Czasem dopiero wtedy, gdy jakiś autochton zagląda do środka możemy to zauważyć. Takie knajpy są małe, czasem na tylko kilka osób, zwykle się w nich pali, pije i śpiewa, a jedzenie to tylko dodatek. Ale i to nie jest regułą.
Do tej kategorii zaliczam też regularne knajpy w windzie.
OK, one nie są w windzie, to taki skrót myślowy. Jest budynek, a przed nim potykacz, albo plakaty na ścianie, czasem w ramkach, czasem też gablotka z modelami jedzenia. Przy gablocie nazwa knajpy. Tylko nie ma wejścia, jest winda. Polecam wejść do windy, to zawsze jest przygoda i czasem niespodzianka. Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do windy, a tam na pięciu piętach jest ta sama nazwa restauracji, tylko z jakimś detalem. Np.: kolor napisu jest różny albo innym alfabetem, albo z obrazkiem. Wychodzicie z windy a tam zapach smażonego mięsa. A chcieliście wege. Wracacie do windy, wciskacie inny guzik. Wychodzicie, a tam zimno. Lody i desery, plus zapach kawy, a Wy chcecie porządne wege żarcie, bo jesteście głodni. Wchodzicie do windy i jeszcze inny przycisk. Trafiacie w gwar i zgiełk, zapach jedzenia i ludzkie rozmowy. Jesteście w samym środku restauracji. Nie przy drzwiach, nie przy wejściu, tylko między stolikami. Kelnerka patrzy na Was i… dalej już jest mniej więcej tak samo we wszystkich restauracjach.
Czyli pyta, ile osób albo ile szanownych głów i pokazuje tyle palców, ile Was widzi, a nie zawsze widzi wszystkich, więc warto potwierdzić swoimi palcami. Nie pokazujemy kciuka, bo kciuk może zostać potraktowany jako 5. Pokazujemy kciuk z innymi palcami wtedy, kiedy faktycznie jest nas pięcioro, jak jest mniej, to bez kciuka. Unikajmy nieporozumień.
Zostaje nam wskazany stolik albo zadane pytanie, czy palimy. W niektórych, zwłaszcza małych knajpach wolno palić wszędzie, w tych modniejszych jest strefa dla zionących, zwykle za szybą, a w tych najmodniejszych palić nie wolno.
Kiedy Wasze szanowne pośladki tylko dotykają albo dopiero zbliżają się do krzesełek, na stole prawdopodobnie już jest woda z lodem. Albo kubki, a woda zaraz będzie. Czasem, zwłaszcza gdy jest zimno, ale to zależy bardziej od knajpy, nie temperatury, dostaniecie herbatę. Często na stole zostanie dzbanek z wodą do dolewania lub kelnerka będzie co chwilę zaglądać, czy aby nie macie już za mało w swoich kubeczkach. Jeśli macie za mało, a nikt Wam nie dolewa, to można zawołać.
Tak właśnie, zawołać. Nie rzucać sugestywnych spojrzeń ani niezrozumiałych skinięć, czy zarzucnia grzyką. Zawołać, raz a konkretnie, wtedy wszystko jest jasne.
Chyba, że na stole mamy przycisk. Wtedy nie wołamy, tylko wciskamy. Zaraz ktoś do nas podejdzie.
W niektórych przybytkach jest open bar. Za picie zapłacimy, zwykle niewiele, a możemy sobie dolewać co chcemy i ile chcemy.
Podobno to częste, zwłaszcza w Osace, ale zdarzyło nam się tylko raz i to w Tokio. Może dlatego, że w Tokio byliśmy na wakacjach, a w Osace mieszkamy. Chodzi o Otoshi, czyli niezamawianą przystawkę, za którą trzeba zapłacić i to od 300 do nawet 700¥ od osoby.
Ale wracajmy do przyjemniejszych spraw i zwyklejszych restauracji. Menu zawsze jest z obrazkami. Chyba, że akurat nie ma obrazków, bo jesteście w tak japońskiej restauracji, że wyjdziecie z niej skośnoocy, po próbie zrozumienie menu. Ale to rzadkość nad rzadkościami.
Prawdopodobnie, jeśli tylko restauracja przewiduje taką opcję, to dostaniecie przynajmniej jedną kartę po angielsku.
Oraz ręczniczki oshibori do wytarcia rąk przed jedzeniem, ewentualnie strudzonego lica. W lepszych miejscach oshibori będą gorące zimą, a zimne latem. Ale coraz częściej są to zapakowane w folię wilgotne ściereczki do wytarcia rąk przed jedzeniem. Japonia schodzi na psy…
O ile nie zamawia się za pomocą leżącego na stoliku tabletu, to robi się to mniej więcej tradycyjnie, czyli słowami i gestami.
Nie ma sensu podawanie nazw wybranych potraw. Najwygodniej pokazać palcem.
– To chcę, o to takie w czerwonej miseczce.
– Z makaronem Soba, czy Udon?
Sylwia zawsze bierze sobę, ja zawsze udon. Każdy bierze to, co lubi.
– Na zimno (samui), czy na ciepło (atatakai, czasem hotto)?
No niech ich szlag, ile jeszcze będzie tych pytań?
A przecież pod obrazkiem z naszym daniem wyraźnie były narysowane 4 miski z makaronem. Choć w zasadzie dwie miski, jedna inna miska lub pudełko i czasem bambusowa tacka. A na wystawie przed knajpą było pięć miseczek na tacy, a my zamówiliśmy dopiero tą największą.
Wybraliśmy makaron, co dalej? Zdarza się, że możemy wybrać jeszcze rodzaj ryżu, albo pikle lub wodorosty. Ryż i makaron w jednym secie? Czemu nie? Acha i jeśli w naszym daniu jest jajko, to zostaniemy zapytani, czy może być surowe, tak jak należy, czy na miękko (półsurowe), czyli bardziej po gaijińsku.
Jeśli zamówiliście danie chlapiące, to dostaniecie jednorazowy śliniak. Zakładanie go to mały obciach w porównaniu do chodzenia w brudnym ubraniu. Jak dają, to trzeba brać i używać.
Kiedy w randomowej kolejności jedzenie trafia na stolik, zaraz za nim pojawia się rachunek. Na podkładce, a właściwie pod nią, albo w takim śmiesznym okrągłym cosiu, co stał na stoliku i nie wiedzieliście co to.
Jeśli chcecie zamówić coś więcej, to znów wystarczy zawołać. Rachunek zostanie podmieniony albo dołożony, albo dopisany. Systemy są różne.
Bywa, że rachunku nie dostaniecie. Wtedy na stole leżą karty z numerem stolika, który nie zawsze jest tym samym, który jest na przycisku do wołania kelnera. Urok Japonii, wszystko jest logiczne, tylko niekoniecznie dla nas, cudzoziemców.
Po zakończeniu posiłku, po prostu wstajemy i zabieramy rachunek lub kartę do wyjścia, Tam jest kasa, tam się płaci. Bez napiwków. Ale o tym chyba już wszyscy wiedzą.
W Naha, na Okinawie widzieliśmy puszkę na napiwki, z napisem, że oni lubią pracować, jeść i dostawać napiwki. Jednak jedna knajpa, na Okinawie, to nie reguła. Powiedzmy to wprost, na Okinawie wiele rzeczy jest innych.
Bywają też restauracje bardziej tradycyjne, jeśli zdarzy Wam się do takiej trafić, to zastanówcie się, czy aby nie macie przetartych skarpetek, nie do pary, albo o zgrozo butów, które te skarpetki przebarwiają. Dobrze myślicie. Do części restauracji wchodzi się i od razu za progiem zdejmuje byty. A później trzeba usiąść na podłodze, po japońsku albo po turecku, przy absurdalnie niskim stoliku i nie ma opcji stopy będą na widoku. Chyba, że pod stolikiem jest dziura, to można nogi spuścić na dół, ale zwykle jej nie ma i wtedy wtopa ze skarpetkami murowana.
Nie należy się dziwić, kiedy w Ramenowni kucharz zaproponuje dokładkę „okawari” makaronu. Czasami dokładka jest wliczona w cenę i nie musi być o tym nigdzie napisane.
Odmienną kategorią są restauracje z automatem. I nie chodzi o obleśne spelunki na tyłach dworca. Automat przy drzwiach, to tylko uproszczenie systemu zamawiania i płacenia. Płaci się banknotami, rzadziej monetami, z góry. Obrazki z jedzeniem są mniejsze, więc przyda się umiejętność czytania, albo sprawna obsługa translatora w telefonie. Od kiedy da się tłumaczyć kanji ze zdjęcia, to sprawa jest w miarę prosta, o ile nie stoi za Wami kolejka głodnych Japończyków.
Automat pożera nasze pieniądze, w zamian dając śmieszne małe bileciki. Te bileciki podajemy kucharzowi albo kelnerce, jeśli jest taka postać w restauracji.
Acha, jest jeszcze typ restauracji z kolejkami. Kolejka to znak, że knajpa jest tania, dobra, albo są godziny szczytu lunchowego. W tym trzecim wypadku lepiej sobie odpuścić i zjeść za godzinę. W pozostałych siadamy w kolejce, albo stoimy, to zależy, czy są krzesełka przed knajpą. Jeśli jest automat do numerków jak na poczcie, to bierzemy. Jak nie, to co chwilę się przesiadamy o jedno krzesełko bliżej drzwi. Bywa, że kelnerka zbiera zamówienia od osób w kolejce. Wtedy warto wiedzieć co się chce już zawczasu.
Większość restauracji ma w ofercie dania polecane czyli おすすめ czyt. osusume. Skoro polecają, to zazwyczaj warto.
W fastfoodach jest mniej więcej podobnie na całym świecie. Ale Japonia ma swoje fastfoody i swoje standardy. W naszym ulubionym MosBurgerze モスバーガー zamawiamy przy okienku z karty z obraskami, ale danie zostanie nam dostarczone do stolika. Wśród napojów próżno szukać tych z czerwoną lub niebieską etykietą, ten kraj ukochał inne wynalazki jak Melon Soda czyt.: meron soda, albo Ginger Ale czyt.: dzindzia eru. Ale nasz ulubiony to winogronowa Fanta, której akurat w MosBurgerze nie ma.
Panuje opinia, że im gorzej wyglądająca knajpa, tym lepsze jedzenie. Niestety tak bywa. Zwykle jak coś bardzo źle wygląda, to omijamy, ale dwukrotnie weszliśmy do knajpy, która straszyła obskurnością, a było smacznie i tanio.
Jeśli zabawicie w Japonii za długo i zamarzy wam się pizza z popularnej zachodniej sieciówki, tak dla „odchamienia”, to cena Was z tej zachcianki może skutecznie wyleczyć. Rekordowa cena jaką widziałem za amerykańską wersję włoskiego placka w Japonii to blisko 180zł, podczas gdy nasza średnia na obiad w knajpie to 35zł na osobę. Brak napiwków i to, że picie dostaje się za darmo pomaga oszczędzać.
I na koniec X. Czyli otwieracie drzwi do knajpy, a kelner robi mały x z palców wskazujących, albo z duży X z przedramion. Nie ma się co zastanawiać, to znaczy, że nie ma opcji. Nie wchodzimy i lepiej nie myśleć, czy chodziło mu o to, że knajpa pełna i nie ma miejsc, czy, że zaraz zamykają, czy zabrakło ryżu, czy też mamy za niebieskie oczy. Trzeba iść gdzieindziej.
Na drzwiach zwykle są podane przybliżone godziny otwarcia. Często przed i po południu, a w środku dnia nie ma… Zamknięte. Ale za to wieczorem czynne długo. Często jest podana godzina ostatniego zamówienia. Chyba, że akurat knajpa jest całodobowa, a w Osace znam takich kilka.
Jeszcze dwie krótkie uwagi, o których wszyscy powinni już wiedzieć. O ile nie składacie ofiary bogom lub przodkom, to nie wbija się pałeczek w ryż! Nigdy! To grozi nagłą anihilacją naszej planety, więc nie próbujcie nawet.
Druga rzecz, która jest równie niebezpieczna co Darth Vader w przedszkolu, to podawanie sobie jedzenia pałeczkami bezpośrednio. Nie! Jeśli chcecie się podzielić smakołykiem połóżcie go na talerzyku drugiej osoby, niech sobie sama pałeczkami podniesie. Nie robi się przy jedzeniu tego, co robi się na pogrzebie, a właśnie na pogrzebie podaje się pałeczkami do pałeczek niespopielone kości zmarłego. No chyba sami widzicie, że to niesmaczne.
Acha, po japońsku Itadakimasu, tłumaczone jako „smacznego” mówi się do siebie, powiedzenie tak do kogoś zostanie niezrozumiane, więc nie dziwcie się, że nikt Wam za to nie podziękuje.
Janusz