Pisałem już kiedyś, że inspiracji i rzeczy wartych zobaczenia w Japonii szukam głównie na Instagramie. Tam też, pierwszy raz zobaczyłem Szlarnika japońskiego i była to miłość od pierwszego wejrzenia.
Pytaniem bez odpowiedzi zostaje: kto nadaje nazwy ptakom? Jest wiele ładnych nazw, ale ten ma imię jak nazistowskie pozdrowienie dla niepoznaki zmiękczone słowiańską końcówką. Otóż nie wyszło panie ornitologu. Szlarnik wcale nie jest ładniejszą nazwą niż Shlargspanzerbirden, jest tylko krótszą.
Jak na złość japońskie Mejiro メジロ też brzmi jakby maczał w tym palce generał Tojo, ale może już się zafiksowałem. Za to nazwa łacińska brzmi jakoś tak dinozaurowo Zosterops japonicus. Ewidentnie nie miał zwierzak szczęścia.
Ale dość o tym, spośród wszystkich ptaków jakie do tej pory widziałem tylko Zimorodek wygrywa ze Szlarnikiem. Ale zimorodka można złapać w Polsce. Łatwo nie jest, ale żeby nie szukać daleko, pierwszy raz widziałem przy Pałacu w Wilanowie.
A Szlarnik?
Na niego musiałem poczekać trochę dłużej.
Pierwsze spotkanie było w styczniu. Dwie sztuki na drzewie przy drodze na Okinawie. Wtedy wydawały mi się małe, ale zrzuciłem to na porę roku. Pomyślałem, że może jeszcze nie urosły. Było już za ciemno na dobre zdjęcia, bo słońce powoli zachodziło, a ptaszki były dość wysoko. Za to były śliczne.
Drugi raz był kilka dni później, znów było za ciemno i na dodatek Szlarnik chował mi się co chwilę w gałęziach.
Czułem niedosyt. Niedosyt podsycany pojawiającymi się co jakiś czas świetnymi zdjęciami w internecie. Śliwy kwitną już od kilku tygodni, pod zamkiem Osaka jest ich podobno 2500. Sporo drzewek przyciągających te piękne ptaki. Byłem tam kilka razy i nic. Nic!
W akcie desperacji chciałem iść do ogrodu botanicznego albo do zoo. Może tam będzie mniej ludzi i choć jeden ptak wśród kwiatów śliwy.
Ale za stacją, po drodze do ogrodu botanicznego, zobaczyłem małe dziadkowe zbiegowisko. Nic dziwnego, jedna z trzech kwitnących tu śliw jest cała różowa. Dziadki uzbrojone były po zęby w obiektywy „klasy L-Yamato” i statywy „ultra carbo” (dla niewtajemniczonych, polski emeryt zbierałby na taki sprzęt ok. 10 lat nie jedząc, nie pijąc i nie kupując leków).
Kątem oka zobaczyłem chmarę wróbli. Tylko jakichś małych. Akurat przyfrunęły na śliwę. Wróble na śliwę? Coś mi tu nie grało. Podszedłem bliżej. O ku…rza stopa. Szlarniki. Cały rój! Jest ich tu chyba ze 40. Zielone, z białą obwódką wokół oka i jasnymi brzuszkami. Wow!!!
Aż nie wierzę w swój fart. Teraz nie tylko je widzę, ale jeszcze mogę zrobić zdjęcia. Na szczęście też mam artylerię. Nie taką bogatą jak ojisany, ale mam nawet prosty monopod, niestety bez głowicy, trzeba było na czymś oszczędzić? Nie przyszedłem tu na podryw i dla szpanu, tylko na polowanie. Dziadki i tak zawsze w takiej sytuacji pomrukują, że gaijin jest zainteresowany tym samym co oni. Strasznie ich to raduje. Zwykle też jakiś odważny pokazuje mi coś, czego pewnie sam bym nie zauważył. Albo chociaż podaje japońską nazwę ptaszka i śliwy, na której on siedzi.
Choć siedzi, to złe słowo. Szlarniki raczej wiszą na drzewku. Zwykle w dziwnych pozach, które chyba nie są zdrowe dla stawów. Choć to Japończycy, na pewno mają „lepsze geny”. Gdyby Szlarniki nagrywały program dla NHK, to byłby o wyższości przystosowań adaptacyjnych Szlarników nad budową układu kostnego zamorskich ptaków. I o tym, że ich dieta jest najlepsza na świecie, dlatego mają oczy podbite na biało, co jest bardzo urocze.
Wiszą i przy pomocy swoich długich, lekko wygiętych, czarnych dziobków spijają nektar z kwiatów. I nadal są małe. Wróbel przy Szlarniku jest duży. No, może przesada, ale jest większy. A zawsze myślałem o wróblach jako o śmiesznych kurduplach. Zresztą te japońskie kurduple są jakieś bardziej jajowate od naszych, przez co wydają się jeszcze bardziej komiczne.
Szlarniki nagle zaczęły odfruwać. Po kilka. I po minucie nie było już żadnego. I koniec. Dziadki też się spakowały i poszły. Po chwili pod śliwą zostali już tylko zwykli przechodnie z komórkami i ja…
Janusz
Uroczy ptaszek. Miałeś sporo szczęścia 🙂