Na zachód od centrum miasta, niedaleko wybrzeży Hiroszimy, po Morzu Wewnętrznym zwanym Seto, pływa najświętsza ze znanych mi wysp. Na wyspie nie wolno się urodzić, a tym bardziej umrzeć, takie ludzkie zachowania są po prostu nieczyste i niegodne tego miejsca. (Nie jest to prawo pisane. Kiedyś było, to je zniesiono. To wersja oficjalna. A nieoficjalnie?) Na szczęście można na niej mieszkać i nawet są tacy, którzy z tego prawa korzystają. Ale nie o nich będę dziś pisał, tylko o wyspie, jej historii i zabytkach. A właściwie to nie, ale też warto poczytać
Zakochani w swojej wszechwiedzy blogerzy, przewodnicy i samozwańczy dziennikarze nazywają to miejsce Itsukushima. I mają rację. Tak się to miejsce nazywa. Ale czy ktoś tej nazwy używa? Nie znam nikogo takiego. Tak samo jak nie znam nikogo, kto mówi: Republika Federalna Niemiec albo Koreańska Republika Ludowo Demokratyczna. Są po prostu nazwy oficjalne i zwyczajowe. Zwyczajowo mówi się Miyajima, Niemcy i Korea Północna.
Stara legenda głosi, że mało brakowało, a wyspa byłaby zwykłym kawałkiem lądu wystającym z wody obok równie małoznaczącego miasta. Ale historia chciała inaczej. Bogini, która wybrała sobie inną wyspę została dosłownie osrana przez ptaka, tupnęła nogą, zarzuciła grzywką, strzeliła focha i znalazła sobie lepszy dom. Trochę później pewien człowiek, pan na okolicznych włościach był zbyt ambitny, by władać tylko pięcioma małymi wioskami, podbił okolicę, a później został jednym ze znaczniejszych daymio w Japonii. Te dwa zbiegi okoliczności doprowadziły do tego, że miejscowy widok jest jednym z trzech najsłynniejszych w całej Japonii. Tak uznał pewien filozof (Hayashi Gahō) niecałe 4 stulecia temu. I tak zostało.
Na zakończenie wstępu dodam jeszcze, że nazwa Miyajima 宮島 to mniej więcej: wyspa shintoistycznych świątyń. I faktycznie świątyń jest tam od groma i jeszcze trochę.
Żeby poznać takie okoliczności przyrody trzeba w Hiroszimie wejść do tramwaju i dojechać do Miyajimaguchi, a dalej na prom i hajda na wyspę. Prom płynie krótko i jest tani, a jak się ma Japan Rail Pass, to jest za frajer. Z centrum miasta do Miyajimaguchi tramwaj może się wlec nawet godzinę (zależy jaki tramwaj i z jakiego przystanku). Jest szybszy sposób, ale znacznie droższy. 2000 Yenów piechotą nie chodzi, ale jak ktoś nie skąpi, albo się śpieszy to, spod Atomic Dome odpływa turbo szybki prom, za właśnie taką kwotę.
My wybraliśmy się na wyspę opcją nr 2, a wracaliśmy tą dłuższą, ale tańszą. Opcja szybka wyglądała mniej więcej tak:
Przy próbie kupienia biletu usłyszeliśmy, że to drogo i tramwajem do Miyajimaguchi będzie znacznie taniej. Poza tym, to już ostatni prom dziś, bo za trochę ponad pół godziny zamykają świątynię Itsukushima, czyli tą najważniejszą na wyspie. Jej najważniejszość wskazuje sama jej nazwa, która jest taka sama jak nazwa wyspy (ta oficjalna, której nikt nie używa). A najgorsze, że musimy poczekać 15 minut, aż odpłyniemy. W Polsce można się spotkać z tym, że przed fajrantem nikomu nie chce się pracować, ale w Japonii dba się o portfel klienta. Nawet jeśli to turysta, albo zwłaszcza, kiedy to turysta. Zawsze zastanawiam się, czy jest inny kraj na świecie, gdzie turystów się nie naciąga? A może z jakiegoś powodu nie naciąga się tylko nas? Dlatego, że Sylwia mówi po japońsku? Dlatego, że zawsze opowiada, że jesteśmy z Polski, kraju Chopina i Curie-Skłodowskiej? A może wyglądamy na biednych turystów z biednego kraju? Staramy się tak nie wyglądać, żeby nie robić rodakom obciachu.
W ramach rozrywki, żebyśmy dobrze wspominali czas oczekiwania, pani kasjerka podeszła do nas i zapytała, czy umiemy składać papierowe żurawie. Kiedyś się to robiło, ale żeby pamiętać, to nie bardzo. Uznaliśmy zgodnie, że nie umiemy. Ponieważ zostało już tylko 12 minut, a ja 日本語 no comprendo very bardzo, dlatego zostałem oddelegowany do nagrywania instrukcji, co by tym razem z pamięci za szybko nie uciekło. A Obie panie, czyli kasjerka i Sylwia zabrały się do składania.
Nie wiem, dlaczego kiedy łódź ruszała, zacząłem się zastanawiać jak tu jest głęboko. Zasuwaliśmy po falach dość szybko, więc trochę bujało. Kanadyjczyk, który podróżował z nami jako trzeci i ostatni pasażer, albo miał podobne myśli, albo czytał w moich, bo zaczął wypytywać załogę o głębokość zatoki i ilość wody pod kilem.
8m w najgłębszym miejscu. Nie zatoniemy. A gdyby nawet, to jesteśmy blisko brzegu, zaraz nas uratują. No i mamy dużo kamizelek ratunkowych.
Setki razy czytałem o tym, że turystów na brzegu witają daniele. Tak jak w Nara, chodzą tu sobie swobodnie, bo przecież to święte zwierzęta i włos im z głowy spaść nie może, a one o tym wiedzą. No i nuda jak ta lala. Nas też przywitały daniele. Może z tą różnicą, że nie przy samym porcie, a kilkadziesiąt kroków dalej.
A po co właściwie się tam płynie?
Po pierwsze, choć nie najważniejsze żeby zobaczyć wielką bramę Tori stojącą na wodzie i będącą tym jednym z trzech najsłynniejszych widoków w Japonii 日本三景. Brama jest w istocie wielka, stara i czerwona. A konkretnie: pierwsza brama powstała tu w 1168 roku, w 1547 dodano boczne podpory, a w 1875 całość odrestaurowano. Wystaje toto nad ziemię 16,8 metra, a w czasie przypływu tylko 16m nad wodę. Jeśli macie problem z wyobraźnią przestrzenną 16 metrów to mniej więcej 4 piętrowy budynek z rowerem na dachu. Wspomniałem jeszcze, że jest czerwona. Tradycyjnie pokryta laką o odcieniu cynobru, czyli tym samym, który zgodnie z ustawą znajdował się na polskiej fladze w latach 1928-1980. Oczywiście cynober cynobrowi nie równy, bo ten japoński jest bardziej pomarańczowy, a ten nasz w zasadzie był kolorem umownym, bo każdy facet wie, że są tylko 3 kolory, a śliwka to owoc.
Po zaliczeniu bramy, czas zaliczyć punkt pierwszy programu zwiedzania, czyli świątynię Itsukushima-jinja. To właśnie do niej prowadzi brama, a że jest o 160m w głąb morza, to akurat nic nie znaczy. A właściwie znaczy. Do świątyni przybywa się z Hiroszimy, czyli od strony morza. A żeby przejść ze świata doczesnego, do świata bogów trzeba przejść przez bramę. I pewnie w tym celu ją budowano. Dziś oczywiście bramę się okrąża, ale wyobrażam sobie, że w czasach, gdy na wyspie ludzie nie mieli prawa chadzać, to przypływali łódkami właśnie przez tą bramę. A jeśli nie mam racji, to trudno, moja wizja jest bardziej romantyczna.
Z tym, że kiedyś nie wolno było ludziom chodzić po tej wyspie to chyba też jakaś ściema. No, bo niby kto zbudował te wszystkie świątynie? Jeszcze tą na wodzie to rozumiem, ale pozostałe?
Oczywiście zgodnie z zapowiedzią pani z Hiroshimy, o 17:00 świątynię zamknięto. Jest zima i jest ciemno, a po zmroku nawet bogowie chcą mieć spokój. I to by było na tyle jeśli chodzi o oglądanie jednego z najsłynniejszych zabytków na liście UNESCO i skarnów narodowych Japonii.
Nie tylko świątynia poszła spać. Akwarium, zamknięte. Sklepiki jeszcze czynne, ale powoli się zamykają. Kolejka linowa na szczyt góry Misen też. Można iść na piechotę, ale to 1,5h spaceru w normalnym tempie. A ja nie chodzę w normalnym tempie, chyba że padnie mi bateria w aparacie (i dwie zapasowe też). Świątynia Tysiąca mat tatami Toyokuni, nawet jeśli nie zamknięta, to droga w jej stronę jest nieoświetlona. Ech, nasza wina. Trzeba było krócej zachwycać się ogrodem Shukkeien i przypłynąć tu ze dwie godziny wcześniej. Choć 2h to tylko tyle, żeby zobaczyć najważniejsze świątynie, a tych jest na wyspie sporo i trudno określić, które są mniej ważne.
Postanowiliśmy powłóczyć się bez celu. Wiemy już, że do Hiroszimy wrócimy. Nie raz. Na Miyajimę też wrócimy. Też nie raz.
Podczas nocnego spaceru postanowiliśmy sprawdzić, czy Momiji Park jeszcze nie opadł z pięknych czerwonych, klonowych liści? Byłby to cud. Ale cuda na świętych wyspach mają rację bytu.
Niestety nie rym razem. Jeśli liście mają w zwyczaju opadać w listopadzie, to na Boże Narodzenie nie zmartwychwstały. Nawet tu.
Ale gdzieś pośrodku niczego, jest czerwony mostek, nad śródleśnym strumieniem. I nie ma w tym nic dziwnego, ale szliśmy chyba pół godziny w ciemności, a ten strumień jest oświetlony.
Trochę dalej jest ryokan, w którym nocleg kosztuje pewnie tyle co nasze autko. Kiedy już wiadomo, że oczy turysty nic więcej nie zobaczą, to jego serce się uspokaja i zaczyna dostrzegać piękno w szumie wiatru, szemraniu strumyka, widoku nielicznych gwiazd, szeleszczeniu drzew i skrzypiącym pod bytem dźwięku deptanego drogowego żwiru. W takich okolicznościach nawet przechadzający się tą samą ścieżką co my, Tanuki (jenot, zwierzak podobny do borsuka) nie robi wrażenia. Wydaje się tam jak najbardziej na miejscu. I taki rodzaj turystyki mi pasuje. Lubię podziwiać dzieło ludzkich rąk. Zgłasza dzieło stworzone dla bogów, bo wtedy ludzie się naprawdę starają. Ale nic nie przebije obcowania z dziełem bogów, stworzonym dla człowieka.
To jest jedno z tych miejsc do których bardzo chcę wrócić. Za pierwszym razem mieliśmy 8 godzin na dwupak Hiroshima+Miyajima, ale tym razem planuję oblecieć całą Miyajimę. Właśnie mnie natchnąłeś żeby zostać tam po zmroku. Fajny tekst i super zdjęcia 🙂
Dzięki. Zima to dobra pora, żeby zwiedzać coś po zmroku, bo zmrok jest znacznie wcześniej. Poza tym tak już mam, że lubię robić nocne zdjecia. Cieszę się, że się podobają. Co do samej Miyajimy nocą, mam nadzieję, że się nie zawiedziesz, bo jak mówi Sylwia: „To wcale tak nie wygląda jak na zdjęciach”. Ale ona jest pesymistką, a ja optymistą. Widzimy świat inaczej.
O, bardzo ładne! 🙂
Piękne zdjęcia, kolejny raz chcę tam się znaleźć.