Shitennoji, jest wg większości źródeł najstarszą buddyjską świątynią w Japonii. Niektóre źródła podają, że były starsze świątynie, ale tylko ta przetrwała do naszych czasów. Inne dokumenty świadczą, że jej budowa została rozpoczęta później, ale zakończona jako pierwsza, a jeszcze inne, że rozpoczęto jej budowę jako pierwszą, a zakończono później. Ja mam już od tego kwadratową głowę, nie wiem, jak było naprawdę. Ale czy to wszystko ma znaczenie w obliczu świątyni, która i tak ma ponad 1400 lat?
Książę Shotoku, był jednym z pierwszych wyznawców buddyzmu w Japonii i to on zainicjował i sfinansował budowę Shitennoji. Jak przystało na młodego wyznawcę nieznanej do tej pory wiary, był bardzo gorliwy. Widząc biedę i choroby, będące wynikiem wojen i kataklizmów, postawił wybudować świątynię by przebłagać bogów. Sprowadził z Korei cieśli znających się na buddyjskich świątyniach, którzy mieli nadzorować prace.
Shitennoji 四天王寺jako jedna z niewielu świątyń ma prostą do przetłumaczenia nazwę. Świątynia 時czterech 四 królów 王 nieba 天. Leży w Osace, bo gdzież by indziej? W dzielnicy, której nazwa jest skróconą nazwą świątyni: Tennoji. Jakieś to piękne i proste zarazem.
Jako ciekawostkę dorzucę, że jeden z budowniczych świątyni okazał się być dość przedsiębiorczym człowiekiem i zaraz po przybyciu do Japonii założył w 578 roku firmę, która do niedawna budowała świątynie choć już nie tylko buddyjskie, ale też shintoistyczne. Jak to bywa w Japonii do 2006 roku była to firma rodzinna chwaląca się tym, że jej ostatni prezes jest potomkiem założyciela w pięćdziesiątym pokoleniu. Taka tradycja nie jest prosta w utrzymaniu, więc bez adopcji zięciów się nie obyło.
Nie wiem, gdzie jest przechowywany i strasznie żałuję tej niewiedzy, ale wiem, że jest gdzieś taki zwój z siedemnastego wieku, na którym wypisano imiona wszystkich kolejnych właścicieli firmy Kongo Gumi. Niestety we wspomnianym 2006 roku z powodów finansowych firma przestała być niezależna i została wykupiona przez Takamatsu. Dziś kontynuuje działalność jako Kongo Gumi Engineering Co Ltd. Nie wyobrażam sobie co musiał czuć szef Kongo Masakazu kiedy podpisywał stosowne papiery.
Shitennoji oczywiście nie jest dziś dokładnie taka sama jak w chwili ukończenia budowy. W wyniku wojen i klęsk ucierpiała niejednokrotnie. Tuż przed Wojną przeszła poważną przebudowę, tylko po to, by po kilku latach spłonąć od alianckich bomb.
Najczęstszą i najprostszą drogą do świątyni jest brama zachodnia. Ale to droga dla zwykłych turystów. Prawdziwi koneserzy wchodzą na teren Shitennoji od południa. Po przekroczeniu bramy i tradycyjnych ablucjach widzimy strażników. Ale jakich…? Kolorowych. To nie są szarobure rzeźby jak wszędzie indziej. To są strażnicy jak malowani. Konkret w każdym calu. Patrzysz i wiesz, że w tym miejscu trzeba się zachować, bo jeśli strażnik uzna Cię za profana, ożyje i użyje swoich mięśni do wymierzenia kary, to będzie krucho.
A tak całkiem serio, to właśnie strażnicy robią pierwsze i piorunujące wrażenie i dlatego należy iść od południa, choć dojście od zachodu jest łatwiejsze. W sensie nawigacyjnym.
Wokół świątyni właściwej jest sporo innych zabudowań, jak skarbiec, dzwonnice, jeszcze jedna świątynia, ogród i cmentarz. I wszędzie tam warto zajrzeć. W stawach za świątynią pływają żółwie.
Niestety skarbiec nie zawsze jest czynny i nie bardzo widać regułę, kiedy nie jest. Oczywiście podczas zmiany ekspozycji nie jest, ale kiedy ona akurat będzie, to jest mało przewidywalne. Trzeba szukać aktualnych wiadomości w Internecie, a strona świątyni jest tylko po japońsku.
Z ogrodem jest o tyle łatwiej, że jest zamknięty zwykle od 1 do 10 dnia miesiąca.
Sama świątynia czynna jest niestety tylko do 16:00 zimą i 16:30 latem. Warto więc się pospieszyć. Wejście płatne, ale warto. Na pierwszy rzut oka nie ma tam zbyt wiele do zwiedzania. Tylko trzy budynki, dużo żwiru i taras wokół. Ale co wrażliwsi poświęcą chwilę na piękne lampiony, których są tu chyba tysiące. Lubiący historię i archeologię zatrzymają się przy szklanej podłodze, pod którą jest, ułożony z ceramicznych płytek, oryginalny kanał odprowadzający wodę. Lubiący historie o smokach zatrzymają się przy studni, w której mieszka jeden taki, niebieski. A cierpliwi spojrzą najpierw w dół, by zobaczyć w studni odbicie tego, co nad ich głowami. A nie napiszę co tam jest, żeby nie psuć zabawy.
Obchodząc świątynię dookoła będziemy musieli przejść przez budynek audytorium. Zdjęć tam robić nie wolno. Może to i lepiej. Obcowanie z tak dużymi posągami i malowidłami na ścianach nie powinno być przerywane klapaniem migawki. Prawdziwie taką sztukę przeżywa się bez aparatu. A należy pamiętać, że to jednak miejsce kultu i wiele osób zwiedza je nie tylko w celach turystycznych. Nie przeszkadzajmy im.
Pierwsza runda, czyli wokół świątyni to idealny moment, żeby przygotować się na wizytę w pawilonie głównym i pagodzie. Na zewnątrz można pstrykać, ale wewnątrz znów nie i znów z tych samych powodów.
Pagoda może lekko rozczarować, bo nie jest klasyczną pagodą zbudowaną wokół drewnianego słupa bez stałych połączeń. Jest betonowa, przez co bardziej ognioodporna. No cóż, wszystko się zmienia. Ale to właśnie w pagodzie zobaczymy malowidła Czterech Królów Nieba i ofiary im złożone. Można pochodzić po schodach i wejść na samą górę, oczywiście robimy to w skarpetkach, buty trzeba zdjąć.
Ale Kondo nie rozczarowuje na pewno. Znów wielkie posągi i piękne malowidła przedstawiające drogę Gautamy do oświecenia. Zapach kadzidła i półmrok. A co najlepsze, w przeciwieństwie do słynnej Sensoji w Tokyo, gdzie turystów są miliony, tu liczyć ich będziemy najwyżej w setkach. Powszechna w Internecie opinia jest taka, że Sensoji trzeba zobaczyć, ale Shitennoji jest fajniejsza.
Dwa dni w miesiącu 21 i 22 na terenie świątyni odbywa się pchli targ i jest to świetna okazja, żeby zobaczyć Shiennoji z nieco innej perspektywy. O zakupach nie wspomnę. Wspomnę natomiast, że poza pchlim targiem jest jeszcze jedno wydarzenie, w którym braliśmy udział i które przyciąga nie tylko turystów. Sylwester, a w tutejszej nomenklaturze ostatni dzień roku. Tak długiej kolejki jeszcze nie widziałem, a kolejki w Japonii to nic nadzwyczajnego. Ale ostatniego dnia roku, po 22:00 odganiamy od siebie 108 ludzkich przywar. Symbolizuje to 108 uderzeń w dzwon. W Shitennoji są dwie dzwonnice, północna i południowa, ale aż trzy dzwony. Niestety samych dzwonów nie zobaczymy, bo są wysoko zabudowane. Udeża się w nie poprzez pociągnięcie liny. Aby mieć szansę to zrobić trzeba się wcześniej zapisać i dość wcześnie ustawić w kolejce. My tego nie zrobiliśmy, ale byliśmy na miejscu i słyszeliśmy głęboki głos dzwonu. Podobno dźwięk dzwonu z północnej wierzy słychać w raju.
Ale, żeby nie było, że tylko z okazji nowego roku używa się dzwonu. Nic z tego, jest wykorzystywany codziennie przy okazji różnych obrzędów. Odwiedzając to miejsce musielibyście mieć duży niefart nie słysząc go ani razu.
Jedną z ciekawszych rzeczy w Shitennoji na początku się ignoruje. Ale spędzając tam godzinę, czy więcej nagle zdajemy sobie sprawę, że delikatny zapach kadzidła unosi się wszędzie, wkręca w nasze włosy i wsiąka w ubranie. Byłem w Shitennoji wiele razy i zawsze odkrywałem to samo. Na koniec czułem już tylko zapach kadzidła.
Jeśli zgodnie z mim planem weszliście przez Nandaimon, bramę południową, to wyjdźcie Gokurakumon, bramą zachodnią, nazywaną też bramą do raju. Jest okazalsza i co ciekawsze, jej odbudowa została sfinansowana przez prywatnego darczyńcę, pana Konosuke Mtsushita. Zapewne zauważycie na niej koła, które wyglądają trochę jak koła sterowe na statkach. Wierni często przechodząc obok zakręcając kołem, a ono naprawdę długo się potem kręci. Jego obrót symbolizuje trwanie nauki buddy. Nauki były są i będą, tak jak koło kręciło się, kręci i kręcić będzie.
Janusz
Jeśli podobał Ci się ten post, skrobnij komentarz, a najlepiej zasubkskrybuj nasz blog. Zostaw swój adres email, a my powiadomimy Cię o kolejnych wpisach o tym: co, kiedy i dlaczego warto zobaczyć w Japonii.
4 thoughts on “Shitenno-ji, najstarsza świątynia w Japonii”