Zawsze jest jakiś powód, by napisać o czymś zupełnie zwyczajnym. Zwyczajnym dla mnie dziś, ale niezwyczajnym dla mnie sprzed pół roku. Pół roku temu monorail był dla mnie ciekawostką z telewizji i niepostrzeżenie stał się zwyczajnym środkiem transportu, jak tramwaj.
Jednotorowy pociąg najbardziej przypomina mi właśnie tramwaj. Jak każdy inny, tylko trochę inny.
W Osace nie ma wielkiej różnicy. A może ja nie widzę takiej, bo korzystam z karty ICOCA, więc nie przejmuję się kupowaniem biletów. Ale w Naha różnica w korzystaniu z monoraila rzuca się w oczy już przy wejściu na peron. Bilet się skanuje, a nie kasuje. Różnica niby nie wielka, ale technologicznie ciekawa i na tyle nie typowa, że cały czas się nas o tym informuje. Nie kombinuj turysto, nie wciskaj biletu do dziury, zeskanuj go, po to ma kod QR. Implikuje to jednak problem z tym, co zrobić z biletem, kiedy zeskanujemy go ponownie wychodząc na przystanku docelowym. W innych miejscach bilet jesz zjadany przez bramkę w metrze. Ale w Naha nie. Możemy go sobie wziąć na pamiątkę. Jest to o tyle cenniejsza pamiątka, że w Japonii biletów zazwyczaj nie możemy sobie wziąć, bo znikają w bezdusznej maszynie, nazywanej bramką. Jednak, ile tych pamiątek możemy zabrać? Jedną, dwie? Na bilety, które nie wrócą do Polski jako pamiątka jest zaraz za skanerem koszyczek. W godzinach szczytu obsługa stacji może lekko nie nadążać z opróżnianiem koszyczka i wtedy niebezpiecznie świat zbliża się do krawędzi chaosu i zagłady.
Najczęściej pierwszy raz spotkamy się z systemem skanowania biletu wychodząc z lotniska. A przecież na lotnisku też bilety skanujemy, a nie kasujemy. Wszystko ma sens, jak się na to patrzy z szerszej perspektywy. Niestety tanio nie jest. Ale wybitnie drogo też nie. Znaczy się jak na Japonię. Ile kosztuje monorail w Naha? Od 150¥ do 330¥w zależności od długości trasy. Albo 800¥ za bilet dobowy, lub 1400¥za bilet dwudniowy. Ceny biletów w Japonii są z punktu widzenia Polaka dość wysokie.
Pomijając to, że monorail jeździ po jednym torze, co może jest ciekawe, ale bez przesady, to ma jeszcze inną naprawdę interesującą cechę. Jeździ wysoko. Dla większości ludzi to nic strasznego, ale są tacy jak ja, którzy mają lęk wysokości i są tacy jak mój kolega, który ma lęk wysokości do n-tej potęgi. Ja jestem z tych, którzy widząc kątem oka przepaść, dostają zawrotu głowy, pole widzenia na chwilę się zawęża, na czole momentalnie pojawia się pot w ilości potrafiącej zalać oczy. Jeśli jest się czego złapać, to mięśnie same na tym czymś się zacisną. Jeśli nie ma, to zwiotczeją, co grozi upadkiem.
Tak właśnie. Lęk wysokości, to nie jakaś tam wydumana fobia. To realna reakcja fizjologiczna.
Czy to znaczy, że nie lubię jeździć monorailem? Ależ lubię, dzięki niemu mogę oszczędzić sporo czasu, a widoki są wspaniałe. Trochę jak z pociągu, ale z góry. Idealnie wręcz, żeby pooglądać azjatyckie miasto z umiarkowanej wysokości. Umiarkowanej, choć nie zawsze, bo monorail jeździ zwykle po torze znajdującym się od 8 do 20 metrów nad ziemią.
Monirailem jest najwygodniejszym sposobem poruszania się po Naha, stolicy Okinawy i to właśnie tam spotkałem się z tym wynalazkiem po raz pierwszy. Przez 2-3 dni było wszystko OK. Lekki niepokój związany z wysokością najpierw tłumiony był przez euforię oglądania miasta z nowej perspektywy, a później się przyzwyczaiłem. Prawie. Nadeszła chwila, kiedy wsiadając do wagonika kątem oka zobaczyłem przepaść. Między peronem i pociągiem było kilka centymetrów otchłani. Nie zauważył bym tego w nocy, ale w świetle słonecznym było widać, że ta wąska szpara ma kilkanaście metrów głębokości. Do wagonika bardziej wpadłem siłą rozpędu i pociągnięcia przez Sylwię, niż wszedłem. Ciało odmówiło posłuszeństwa, a mózg się wyłączył. Przez kilka sekund nie byłem w stanie określić co się stało, gdzie jestem, kim jestem i dlaczego jestem tu, gdzie jestem.
Od tamtej pory wchodzenie do monoraila jest dla mnie lekkim koszmarem. Już wiem, że tuż pod moimi stopami czyha potwór, ale ponieważ wiem, to jest on mniej straszny. Tylko staram się na niego nie patrzeć.
Ale, co za dziwo? W Osace nie ma potwora. Peron jest zabudowany razem z torowiskiem, a nie jak w Naha, gdzie jest osobnym bytem. Dzięki temu wygląda jak każdy peron metra. Nic nadzwyczajnego. Tyle, że kiedy opuści stację, to jest nad ziemią, a nie pod.
Najbardziej malowniczą trasę ma monorail w Tokio, jeżdżący na Odaibę. Wjeżdżając na most tęczowy robi 270 stopniową pentlę, co jest ultra fajne. Choć technicznie rzecz biorąc, to nie jest monorail. Ma za to zupełnie autonomiczny system sterowania, czyli jeździ sam, bez maszynisty. Brak maszynisty niestety nie wpłynął na sadek ceny biletów. Nie, te są drogie jak 190, a nawet 380. Oczywiście jenów i oczywiście w zależności od długości trasy. A w Osace? Trzymajmy się wersji, że w Osace jest najdłuższa w Japonii linia monoraila i chyba druga, czy trzecia na świecie. I to jest fajne. Niestety przekłada się na ceny 200-550¥.
Jest w monorailu coś romantycznego i nie chodzi mi wcale o widoki za oknem. Chodzi o widok sunącego pomiędzy budynkami nadziemnego pociągu i jego tor zbudowany na estakadzie wysoko nad ziemią. Całość robi bardzo futurystyczne wrażenie, choć pomysł jest dość stary. Widok jest bardzo azjatycki, bardzo fotogeniczny, bardzo ludzki. Ludzki w sensie, że zależny od człowieka, przez człowieka wymyślony i zrobiony.
Chciałbym mieć taki w Warszawie.
Janusz
Fajna rzecz! Ale współczuję z powodu lęku wysokości.