Na święto Tanabata przychodzi się w yukatach. Ale nigdy nie sądziłem, że w yukatach chodzą nawet psy. W Japonii nic mnie już nie powinno dziwić, a jednak wciąż bywam zaskakiwany. Samym świętem też byłem zaskoczony, ale to już inna historia. Którą oczywiście opowiem.
Ostatnio miałem sporo na głowie. W sumie prawie 3 tygodnie bez przerwy byłem przewodnikiem po Japonii. Głównie po Osace i Kyoto, ale Hiroshima, Nara, Kobe, Himeji też się trafiły. W tym całym cyklu miałem jeden dzień wolny. Sylwia miała podobny maraton. W tym zamieszaniu prawie zapomniałem, że jutro lecę na Tajwan. A o Tanabacie zapomniałem zupełnie. A przecież wszystko w koło mi o niej przypominało. Od ozdób na Umedzie, przez wiadomości w gazecie, zdjęcia na Instagramie, po Sylwię i jej plany na weekend.
A jednak. Kiedy 7 dnia 7 miesiąca obudziłem się o świcie wciąż nie byłem do końca świadomy co właściwie się szykuje. Na szczęście ogarnąłem się, że mamy wieczorem iść nad rzekę. I że na fajerwerki jesteśmy umówieni dopiero za dwa tygodnie. Więc o co to chodzi? Tanabata?
Tak, Internet był bezlitosny i szybko uświadomił mi, że muszę się obudzić z letargu. Co tam Tajwan, praca i domowe ruskie pierogi, które były hitem tego tygodnia. Tanabata wszystko przyćmiewa. Na szczęście nadrobiłem zanim Sylwia się obudziła.
A wszystko zaczęło się ponad tysiąc lat temu, kiedy arystokraci japońscy przyswoili sobie chińską legendę. W wersji japońskiej, uproszczonej przeze mnie brzmi to tak:
Mukashi mukashi, czyli w czasach, kiedy nie było smartfonów, samochodów, ciepłej wody w kranie (tego w Japonii gdzieniegdzie nadal nie ma) i toalet w domach pewien pasterz imieniem Hikobushi i prządka Imieniem Orihime zakochali się w sobie. Miłość, to piękne uczucie, ale trochę otumania. Ich otumaniła na tyle, że pasterz rozpuścił swoje stado, a prządka zapomniała o tkaniu. Nie upłynęło dużo wody w rzekach, kiedy ojciec dziewczyny, król niebios imieniem Tenko ogarnął co się dzieje i dlaczego nie ma się w co ubrać. Ukarał młodych wiecznym rozdzieleniem, aby nie zapominali o swojej pracy. Rozdzielił ich niebiańską rzeką. Dowód na prawdziwość tej historii mamy na niebie. Gwiazdy Vega i Altar (odpowiednio symbolizujące Orihime i Hikobushi) znajdują się po dwóch stronach niebiańskiej rzeki, czyli Drogi Mlecznej.
Ale legendy nie mogą kończyć się źle. Prawda?
Zrozpaczeni kochankowie dostali szansę, aby raz w roku się spotkać. Jest to właśnie 7 dnia 7 miesiąca. Oczywiście przez niebiańską rzekę nie wiedzie żaden most, więc spotkanie zakochanych nie jest do końca możliwe. Mogliby na siebie popatrzeć z dwóch brzegów rzeki, ale jak zawsze w takich historiach pojawiają się zwierzątka. Konkretnie sroki, które ze swoich skrzydeł budują most dla młodych, aby mogli do siebie podejść. Tyle, że jak pada, to szlag trafia legendę, bo srokom mokną skrzydła, mostu nie ma i trzeba czekać kolejny rok.
Ponieważ dziś Japończycy używają kalendarza gregoriańskiego, a nie księżycowego, to święto przypada w lipcu, ale bywa też obchodzone w sierpniu jak np. słynny festiwal Tanabata w Sendai, który odbywa się w dniach 5-8 sierpnia.
W różnych miastach różne są zwyczaje. Ogólnie poza chodzeniem w yukacie, mieszkańcy tych wysp ozdabiają wszystko fukinagashi, czyli papierowymi wstęgami symbolizującymi nici, z których Orihime tka piękne szaty dla swojego ojca. Natomiast na bambusowych witkach zawiesza się tanzaku, czyli życzenia spisane na kawałku papieru, które zwykle dotyczą umiejętności, jakie chcemy posiąść.
Tradycyjne elementy Tanabaty zobaczyć można było w Osace pod Umeda Sky Building, albo przed świątynią Shitennoji. Ale prawdziwa orgia fantazji odbywa się w tym mieście na rzece opływającej wewnętrzną wyspę Nakanoshima, czyli Ogawa. Wieczorem 7 lipca Ogawa zmienia się ze zwykłej rzeki w rzekę niebiańską. Żeby przypominać Drogę Mleczną – Ama no gawa, musi wypełnić się tysiącami gwiazd. I tak właśnie się dzieje. Ok. 50 000 ledowych lampek, rozświetla rzekę ku wielkiej radości tłumnie przybywających w to miejsce mieszkańców Osaki. Słowo „kirei”, czyli pięknie, słyszałem tego wieczora chyba nie rzadziej niż 5 razy na minutę. I cale mnie to nie dziwi. Było pięknie.
Wybraliśmy się na spacer wzdłuż rzeki, później zeszliśmy na wyspę, by dalej wędrować wzdłuż niej i wróci do metra, a nim pojechać do Shitennoji. W Shitennoji byliśmy już wcześniej, jeszcze za dnia, kiedy przed bramą odbywały się pokazy hawajskich tańców w towarzystwie buddyjskich strażników. Powietrze wokół świątyni pachniało smażonym kurczakiem i krabem, a nie kadzidłem jak zwykle. Zamiast dzwonu świątynnego rozbrzmiewała wesoła muzyka, a zazwyczaj poważni w tym miejscu Azjaci bawili się w najlepsze.
Zwykle przy okazji wszelkich uroczystości i pchlich targów, które często się tu odbywają, Shitennoji jest otwarta, nie trzeba kupować biletów, by wejść do środka. Pamiętajcie o tym, kiedy planujecie odwiedzić to miejsce.
Janusz
Jeśli podobał Ci się ten post, skrobnij komentarz, a najlepiej zasubkskrybuj nasz blog. Zostaw swój adres email, a my powiadomimy Cię o kolejnych wpisach o tym: co, kiedy i dlaczego warto zobaczyć w Japonii.