Wyobraźcie sobie, że w dawnej japońskiej stolicy jest ukryty skarb. I niby wszyscy o tym wiedzą, ale nikt go nie odkrywa, bo skarb należy do cesarza. Cesarza, który zmarł ponad tysiąc lat temu… Tak zaczyna się historia Shosoin.
Shosoin – czyli szopa za świątynią
A właściwie ta historia zaczęła się ok. 760 roku naszej ery. Nie znamy dokładnej daty, choć w internecie pojawia się ten właśnie rok, to badacze nie są pewni, czy budynek nie istniał już wcześniej. Tak, czy inaczej, to było ponad dwieście lat przed Mieszkiem I i początkiem naszej państwowości. Tak dawno, że nie umiem sobie tego wyobrazić. Cesarz Shomu pewnie też sobie nie wyobrażał jak bardzo namiesza mi w głowie, zwłaszcza, że jest biernym bohaterem tej historii. Był i umarł, a później świat „oszalał”.
Cesarz, jak to cesarz miał sporo skarbów. Co chwilę jakiś urzędas chciał się podlizać, jakiś poseł przypodobać, jakiś delegat okazać szacunek, więc kolekcja skarbów cesarza rosła.
A kiedy jego wysokość, boski cesarz Shomu, wydał ostatnie tchnienie, pozostawił żonę pogrążoną w żałobie. W 48 dniu po śmierci małżonka, cesarzowa-wdowa ofiarowała świątyni Todai-ji (a w domyśle Buddzie Rushanie) pamiątki po swoim mężu, alby zagwarantować spokój jego duszy. Te pamiątki, których było ok. 700, trafiły do świątynnego magazynu.
Na terenie świątyni Todaiji zbudowano drewniany budyneczek, na palach niemal dwa razy wyższych od ówczesnego człowieka. Za niedługi czas dobudowano drugi, w niewielkim oddaleniu. A kiedy oba były już prawie pełne, to połączono je przybudówką po środku.
Nie wszystkie skarby schowane wewnątrz, pochodzą ze zbiorów cesarza Shomu. Część z nich to przedmioty liturgiczne i dzieła sztuki należące do świątyni, przeniesione tu w Xw. W sumie zgromadzono kilkadziesiąt tysięcy artefaktów. Część z nich mogło tam trafić jedwabnym szlakiem z bardzo odległych krain… Potomkowie europejskich rzemieślników nie będą zawiedzeni.
Tak oto magazyn cesarskich skarbów zyskał obecny kształt. Bóg piorunów jakimś cudem przed setki lat omijał ten budynek i tym sposobem zachował się on do dziś.
Zamknięty na cztery spusty
Mnisi i cesarscy potomkowie dopełniali kolekcję i magazyn Shosoin wciąż zapełniał się skarbami jeszcze 200 lat po śmierci cesarza Shomu, kiedy ktoś postanowił go zamknąć, zapieczętować i na jakiś czas zostawić w spokoju. A jako, że magazyn stoi na terenie nigdyś warownej świątyni, należy do cesarza i jeszcze był zamknięty, to nikt do niego nie zaglądał. Przez…
933 lata
Jak upartym trzeba być, żeby przez 933 lata nie otworzyć drzwi od schowka?
Ukryty skarb „odnaleziony”
Nie będę komentował tych 933 lat. Łatwiej mi przychodzi wyobrażenie sobie podróży na Księżyc, niż prawie tysiąc lat bezczynności. Nawet w tak dziwacznym kraju jak Japonia, to jest po prostu chore.
W 1883 roku, czyli 100 lat przed moim na świat przybyciem, ktoś przytomny wreszcie postanowił otworzyć drzwi. Że też nie bał się klątwy, wiecznego potępienia, albo innych czarów.
O rety rety
No i… nie trzeba być geniuszem, żeby wyobrazić sobie, że w zamkniętej przestrzeni wytwarza się specyficzny mikroklimat. A otwarcie tych drzwi zaowocowało zmianą tegoż klimatu w sposób gwałtowny. Ukryty skarb Shosoin w ekspresowym tempie zaczął ulegać degradacji. Do prac konserwatorskich zaprzęgnięto armię 2000 specjalistów. Zbudowano specjalne, hermetyczne pomieszczenia i zaczęto ratować to, co jeszcze dało się uratować.
Dziś skarb spoczywa w muzealnych zbiorach, czasem nawet jest częściowo udostępniany. W jego skład wchodzą dokumenty, dzieła sztuki, klejnoty, przedmioty liturgiczne, perfumy, lekarstwa i wszystko to, co dwanaście wieków temu było cenne.
Shosoin – japoński skarb narodowy
Shosoin to ogólna nazwa magazynów zbudowanych na terenach świątynnych. A przynamniej kiedyś tak było. Ponieważ magazyn z Todai-ji w Nara ostał się jako jedyny, to słowo Shosoin jest traktowane jako jego nazwa własna.
Ten ukryty skarb Japonii, to budynek, który stoi jak stał przez wieki. Zyskał rangę Skarbu Narodowego. Tym samym budynek stał się równie ważny, jak to co w nim kiedyś składowano. A jako własność cesarza podlega specjalnej ochronie. Ogrodzony płotkiem i w asyście strażnika pokazuje swój fronton wtajemniczonym turystom, którzy wiedzą, gdzie go szukać i że w ogóle szukać jest czego.
Shosoin możemy oglądać w dni powszednie, z wyjątkiem świąt państwowych i okresu noworocznego od 10:00 do 15:00. Na szczęście za darmo, ale z pewnej odległości. Wolno go fotografować, ale pod warunkiem, że nasze zdjęcia mają charakter niekomercyjny, o czym informuje tabliczka postawiona przy płotku zza którego możemy podziwiać „starą szopę”.
Zamknięte wrota
Drzwi magazynku pozostają zamknięte przez większość czasu. Dwa razy w roku budynek jest wietrzony. I to by było na tyle. Taka atrakcja, która sama w sobie jest nieciekawa. Zwykły drewniany budynek, gdzieś na tyłach świątyni. No dobra, jest stary jak świat, ale 20 minut jazdy pociągiem stąd są jest starszy budynek.
Ale ta historia… jest warta opowiadania.
Ja o Shosoin nie przeczytałem w żadnym przewodniku, ani nie usłyszałem od żadnego przewodnika. W internecie też nie znalazłem na ten temat nic, aż do chwili, kiedy poznałem jego nazwę. Znając nazwę było łatwiej znaleźć informacje. Ale zwykle najpierw dowiaduję się, że coś ciekawego istnieje, a później dopiero szukam jego nazwy.
Oświecenie spadło na mnie 2 lata temu, w antykwariacie na warszawskim Żoliborzu, gdzie przeglądając książki o tematyce japońskiej szukałem jakiejś ciekawej pozycji, której jeszcze nie mamy. I znalazłem. Przeczytałem kilka zdań napisanych w rozpadającej się książeczce, która jest starsza ode mnie o kilka miesięcy.
Usiadłem z wrażenia nie wierząc, jak to możliwe, że nigdy wcześniej o tym nie słyszałem. Czytając kilkustronicowy opis magazynu, napisany jakby opowieść snutą dzieciom na dobranoc, zastanawiałem się kiedy będę miał okazję być w Nara. Czy to, co mnie zaciekawiło, zaciekawi też naszych klientów. Jak sprzedać tę historię, żeby była ciekawa?
Ostatnio wymieniłem parę maili z rodziną, którą oprowadzałem kilka miesięcy temu. To oni poprosili o ten wpis. Chcieli przypomnieć sobie ciekawą historię „schronu za świątynią, w tym mieście z jeleniami”. Zapomnieli już nazwę pierwszej stałej stolicy Japonii, wielki posąg Buddy, opowieść o stumetrowych pagodach i wielkiej bramie do świątyni. Ale pamiętali magazyn zamknięty na prawie 1000 lat. Żałuję, że nie mogę opowiedzieć tej historii pani prof. Jolancie Tubielewicz, nieżyjącej już autorce książki, która uczyniła moje życie ciekawszym.
Jak znaleźć ten ukryty skarb?
Mamy XXI wiek, Google Maps Was poprowadzi. Kiedy ja prowadzę tam polskich turystów zwykle muszę znieść kilka całkiem logicznych, choć upierdliwych pytań:
– Gdzie my idziemy, skoro wszyscy idą w drugą stronę?
– Dlaczego idziemy tam skąd przyszliśmy?
– Dlaczego nikt nie idzie z nami?
– Gdzie my w ogóle jesteśmy?
– Czy jestem pewny, że wiem gdzie idziemy?
Wiem gdzie idziemy, to nie moja wina, że reszta nie wie. Nie moja wina, że wyjście z Daibutsuden jest dokładnie po przeciwnej stronie niż droga do Shosoin i po wyjściu z pawilonu Wielkiego Buddy musimy się wracać.
Moja wina, że ten drewniany, pusty, tysiąc-dwustuletni budynek, schowany za polaną, drzewami i kamiennym murem, uważam za warty pokazania.
A Wy chcielibyście go zobaczyć?
Jeśli podobał Ci się ten post, skrobnij komentarz, a najlepiej zasubkskrybuj nasz blog. Zostaw swój adres email, a my powiadomimy Cię o kolejnych wpisach o tym: co, kiedy i dlaczego warto zobaczyć w Japonii.
Uwielbiam takie miejsca. Zapomniane, niby mało znaczące, ale dlatego właśnie fascynujące.