Fotoksiążka to nietypowy temat na bloga o podróżach po Japonii. Ale moja fotoksiążka wypełniona jest zdjęciami z Japonii. I to by było na tyle. Powiem szczerze, w zamian za recenzję dostałem 500zł rabatu na swoje zamówienie. Mówiąc krótko – sprzedałem się. I jak mi z tym? Było warto? Przeczytajcie i sprawdźcie.
Jak to się zaczęło?
Kiedy mój brat oświadczył, że się żeni, udawałem, że to normalna sprawa. Ale byłem zaskoczony. Dwakroć zaskoczony, bo minęło dobre 10-15 sekund, a on milczał, nie wspomniał ani słowa o zdjęciach. Czyżby miał lepszego fotografa na taką okazję?
Ano niezupełnie. Nasza przeprowadzka do Japonii planowana była na połowę grudnia, a jego ślub na początek stycznia. Termin bliski, ale problemem miała być odległość. Ale nie zupełnie o to chodziło. Ślub miał się odbyć nad Las Vegas. Nad, bo w śmigłowcu. Fotograf był w pakiecie, więc nie byłem potrzebny.
Ale ta rodzina nie jest normalna i nigdy nie była. Brat z narzeczoną wybrali się w podróż poślubną, przed ślubem. Ślub miał być jej zakończeniem, po odwiedzeniu połowy świata między Tokio i Las Vegas. A skoro mięli w planach 3 dni w Japonii, to już wiedziałem, że dostaną ode mnie fotoksiążkę z tej części wyjazdu. Umówiliśmy się więc na zdjęcia przed ślubem w Tokio. Problem w tym, że to Tokio…
Z całej naszej wesołej gromadki tylko Sylwia była kiedyś w japońskiej stolicy, ale bynajmniej nie po to, by szukać tam plenerów do sesji zdjęciowej. W Osace, czy Kyoto wymieniłbym tuzin miejsc odpowiednich do takich zabaw. Znałbym drogę, dojazd, kierunek z którego pada światło i porę, kiedy światło jest najlepsze. Ale Tokio?
Pozostało moje ulubione źródło inspiracji – Instagram. Znalazłem trochę fajnych miejscówek. Pozostał tylko jeden problem. Gdzie one są?! Ale na szczęście mamy XXI wiek. Wszystko da się znaleźć.
Sesja
Sesja była szalona, bo w praktyce mięliśmy na nią jeden dzień. Jedyną pełną dobę „młodych” w Japonii. Ale to nie miał być dzień wyłącznie na sesję, tylko dzień na zwiedzanie i sesję. Zaczęliśmy zaraz po wschodzie słońca od zdjęć z podróży, więc w cywilnych ciuchach i w atrakcjach turystycznych. Pod wieczór wróciliśmy do hotelu na godzinę dla urody i odpoczynku, a później w nieznane. Jet lag nie pomagał.
Nieznane okazało się na tyle upierdliwe, że moja przyszła bratowa o mało nie straciła nóg i resztek chęci do życia, bo przez godzinę nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego wyjścia ze stacji metra, wyrabiając kilometry w podziemnych korytarzach. Nam, facetom, było wesoło, ale ona była w sukni i na szpilkach. Mam nadzieję, że to była moja ostatnia sesja w życiu, w miejscu, którego kompletnie nie znam.
Dlaczego Fotoksiążka Saal Design?
Zdjęcia się udały. Choć dziś zmieniłbym kilka ujęć i ustawień, to ważne, że są i było na czym pracować. Ale trzeba było wybrać jaka fotoksiążka będzie najlepsza. Po powrocie do Polski (po kota), przeszedłem się po różnych sklepach fotograficznych zasięgnąć języka, ale wciąż nie byłem zdecydowany. Fotoksiążki są drogie, zwłaszcza takie ślubne. Bo zwykłe z podróży wychodzą trochę drożej niż odbitki, które kiedyś zamawiało się po każdym wyjeździe. Ale ślubna fotoksiążka musi być na tip top, to nie materiał na eksperymenty. A jednak, ja musiałem eksperymentować, bo nigdy tego nie robiłem. Moje niezdecydowanie trwało miesiące i zakrawało już na przesadę. Na szczęście ślepy los mi pomógł. Trafiłem na promocję firmy Saal Design, która po zapoznaniu się z moim kontem na Instagramie zaoferowała mi 500zł zniżki. Wziąłem się więc do pracy.
Projekt i apka
Okazało się, że oryginalne pliki w pełnym rozmiarze są na dysku, który został na końcu świata. Musiałem więc walczyć z tym co miałem pod ręką, czyli fotkami zoptymalizowanymi do wyświetlania na Facebooku. To źle wróżyło… To jakby projektować bilbord ze znaczka pocztowego. Miałem złe przeczucia. Ale mało ryzykowałem, bo w końcu 500zł i tak zostawało w mojej kieszeni.
Do projektu potrzebny był program do ściągnięcia na komputer. Można go pobrać ze strony Saal Design. Jest tak zoptymalizowany, by projektowanie książki było szybkie, łatwe i przyjemne. Jest to apka dla totalnych laików. Informuje kiedy zdjęcie jest za małe i będzie źle wyglądać, a kiedy jest OK. Oferuje całą gamę szablonów i podpowiedzi. Jest też coś w rodzaju samouczka. Do tego ornamenciki, ozdobne czcionki do podpisów, kliparty. Wszystko, czego trzeba, a nawet więcej.
W zasadzie małpa by sobie z tym poradziła. Gdyby nie te ułatwienia, pewnie zajęłoby mi to dni, albo tygodnie. Ale od chwili kiedy wybrałem zdjęcia, do skończenia projektu minęło może 60-90 minut. I tylko dlatego, że cyzelowałem wszystko co tylko mogłem, żeby było równo, żeby proporcje były ok, żeby coś tam… Perfekcjonizm jest wadą. Wszystko przedłuża, a czasem nawet zabija.
Okładka i papier
Jednym z najtrudniejszych etapów projektowania fotoksiążki był wybór okładki, oprawy i rodzaju papieru. Na szczęście moja promocja dotyczyła książki Professional Line, więc jeden wybór miałem z głowy. Później format i kształt. Ostatecznie wybrałem format kwadratowy 30×30 i papier high-end mat. Błyszczący papier to ładniejsze kolory, ale dużo refleksów. A refleksów nie lubię. Jak patrzę na zdjęcie, to chcę je widzieć w całości, a nie szukać takiego ustawienia, aby zobaczyć, co na nim jest.
Najdroższą i najbardziej rzucającą się w oczy częścią fotoksiążki jest okładka i opakowanie. Z opakowania zrezygnowałem. Trzymanie czegoś w pudełku nadaje mu aury niesamowitości, ale sprawia też, że rzadziej się do tego zagląda. Stanęło na okładce z akrylu i eko skóry. O ile eko skórę sobie wyobrażałem, to ten akryl był dla mnie kompletną niewiadomą. W internecie wyglądał fajnie, ale nie miałem pewności, czy istotnie będzie fajny. Raz się żyje.
Zamówienie i przesyłka
Zamówienie można było zrobić bezpośrednio z aplikacji zaraz po ukończeniu projektu. Przez chwilę się wahałem, czy nie chcę czegoś poprawić, ale w końcu poszło. Aplikacja od razu informuje jaki jest szacowany czas przygotowania fotoksiążki i jej dostarczenia.
Nie pilnowałem terminu, ale doszło dość szybko. Biorąc pod uwagę, że książka jest drukowana i składana w Niemczech, to było nawet ekspresowo. Oczywiście od chwili wysłania możemy ją śledzić, choć maile przychodzą po niemiecku, to nawet ja sobie poradziłem, a po niemiecku umiem tylko tyle co było w Czterech pancernych.
Paczka przyszła w bardzo porządnym pudełku. Nie ma się do czego przyczepić. Akrylowa okładka jest zafoliowana, jak ekran nowego telefonu. Czysto i porządnie.
Jakość wydruku
Błyszcząca akrylowa okładka jest dziwna, ale bardzo fajna. Fotoksiążka wygląda nowocześnie i elegancko. Na tyle elegancko, że zanim ją otworzyłem założyłem rękawiczki, żeby nie pobrudzić, zanim przekażę bratu i jego żonie.
Eko skóra szału nie robi, ale nie spodziewałem się, że będzie inaczej. Albo coś jest eko, albo robi wrażenie. Jeśli dzięki temu jakieś zwierzątko zachowało życie, to mi wystarczy. Ale jeśli miałaby być oprawiona w skórę zwierzaka, którego i tak zjadłem wczoraj na obiad, to nie zrobiłoby mi to różnicy moralnej, a estetyczną tak.
Papier matowy spełnił moje oczekiwania. Wydruk jest dobry, a światło nie odbija się na wszystkie strony. Najbardziej zaskoczony jestem tym, że nie widzę utraty jakości nawet na zdjęciach wydrukowanych na całą stronę. Wszystko jest jak należy. Swój projekt podzieliłem na część ślubną z czarnym tłem i podróżniczą z tłem szarym, z gradientem. Wielkiej różnicy nie ma, ale jednak na czarnym zdjęcia wyglądają lepiej.
Łączenia stron
Łączenia stron są bardzo dyskretne i porządne. Nic nie sprawia wrażenia, że mogłoby się rozerwać, rozpaść, czy uszkodzić. A najważniejsze, że łączenie nie psuje zdjęcia, jeśli przez nie przechodzi. Pod tym względem fotoksiążka Saal spełniła moje wymagania w 100%. Ważne dla mnie było, by zdjęcie w tym miejscu się nie łuszczyło, a strony otwierały się na płasko.
Jakość/cena
Ponad 500zł za fotoksiążkę to jednak dla wielu osób sporo kasy. Dla mnie też. Na szczęście można wybrać wiele opcji tańszych. Na samej okładce możnaby urwać pół ceny. Gdyby zdjęć było mniej też byłoby taniej. Wszystko zależy od naszych oczekiwań. Ja pojechałem po bandzie, bo mogłem. Jeśli jeszcze kiedyś będę robił komuś prezent ślubny, to zainwestuję. Wydaje mi się, że warto. Wydruk jest ładny, a całość bardzo porządna. Jak za tak elegancką i dobrze wykonaną pamiątkę, cena jest do przeżycia. Choć, gdyby było taniej, pewnie więcej osób byłoby na to stać.
Biorąc pod uwagę, że Saal Design często ma różne promocje na swoje produkty, warto to sprawdzić. Może Wam też uda się trochę zaoszczędzić.
Zalety
- Największą zaletą fotoksiążki Saal Digital jest estetyka.
- Jakość wydruku trudno mi ocenić, bo wiem, że zdjęcia jakie przesłałem były w niskiej rozdzielczości, ale nawet w moim przypadku jakość jest zadowalająca.
- Czas realizacji zdecydowanie na plus. Szybko i sprawnie.
- Uwiodła mnie łatwość w projektowaniu.
- Cieszy mnie możliwość wyboru różnych opcji wydruku i oprawy.
Wady
- Chyba tylko eko skóra. Mogłaby wyglądać porządniej na łączeniach.
- No i zgrubienie na pierwszej i ostatniej stronie. Chyba wynika z ze sposobu łączenia okładki z wnętrzem książki. Niestety psuje wrażenie.
Podsumowanie
Fotoksiążka Saal Design z czystym sumieniem będzie przeze mnie polecana. Nikt mi za to nic nie daje. W zamian za swoją zniżkę miałem napisać recenzję, a nie dobrą recenzję. To, że jest dobra, to nie moja zasługa, a firmy, która książkę przygotowała. Gdyby nie to, że mam 20 tys. fotek z Japonii, to już dawno zamówiłbym kolejne książki. Z podróży na pewno będę zamawiał tańsze opcje, ale jeśli trafi się jakiś ślub, czy podobnie wyjątkowa okazja, to zdecydowanie nie będę oszczędzał na oprawie, bo ona robi pierwsze wrażenie i dobrze, żeby było jak najlepsze.
Jeśli podobał Ci się ten post, skrobnij komentarz, a najlepiej zasubkskrybuj nasz blog. Zostaw swój adres email, a my powiadomimy Cię o kolejnych wpisach o tym: co, kiedy i dlaczego warto zobaczyć w Japonii.